Nauka odkrywa świat metafizyki? Gdzie są jej granice?

Nauka odkrywa świat metafizyki? Gdzie są jej granice?

nauka i metafizykaPisałem już wiele razy o tym, jak bardzo niewydolna jest dzisiejsza nauka. Zauważają to nawet co śmielsi i mądrzejsi lewicowi publicyści z zagranicy. Zauważają oni fakt, że ilość pieniędzy wydawanych an naukę (w znaczeniu ogólnym) rośnie, zaś ilość przełomowych wynalazków – maleje. Warto jeszcze ustalić, co jest przełomowym wynalazkiem, a co nie.

Przełomowe wynalazki to m.in. wynalezienie ognia, koła, żagla przyczepionego do kawałka drewna, które stało się wtedy łódką. Podobnie przełomowym „wynalazkiem” (a raczej odkryciem) było udowodnienie, że istnieją fale elektromagnetyczne inne niż światło widzialne. Światło jest tą falą, z którą mamy bezpośredni kontakt. Możemy zaobserwować jej istnienie zmysłami. Problemem były inne rodzaje fal elektromagnetycznych, takie jak promieniowanie rentgenowskie czy fale radiowe, których nie widać i których nie dało się obserwować zmysłami. Ani dawnymi urządzeniami.

Dalej: płyta CD takim wynalazkiem na pewno była. Tak samo zbudowanie globalnej sieci internet, która „uskrzydliła” i połączyła ze sobą mało aktywne dotąd komputery. Jednak czy kolejny nowy smartfon Samsunga takim wynalazkiem jest? Czy kolejny już samochód na benzynę (a więc paliwo kopalne wydobywane od dawien dawna), z lekką modyfikacją silnika, takim wynalazkiem jest? Wątpię. Jeszcze w latach 90-tych XX wieku, królowały fantastyczne wizje wieku następnego. Nie przewidywaliśmy wtedy, że w połowie drugiej dekady XXI wieku będziemy się zmagać z czymś takim jak państwo islamskie. Jak i nie przewidywaliśmy tego, że w debacie publicznej będą padać propozycje takie jak np. dodanie jahwistycznego krzyża do godła narodowego (Grzegorz Braun). Czytaj dalej „Nauka odkrywa świat metafizyki? Gdzie są jej granice?”

Bądźmy jak główny bohater filmu „Truman show” – uwolnijmy i obudźmy się!

Bądźmy jak główny bohater filmu „Truman show” – uwolnijmy i obudźmy się!

Truman show przeslanie i metaforyTytuł tego felietonu może jest szokujący, ale taki musi być. Zawsze od Ciebie zależy, czy wybierzesz czerwoną czy niebieską pigułkę. Niczym w filmie Matrix. Ten felieton jest napisany w trybie dualnym, podwójnym. Pierwsza jego część to dobrze Wam znany, „kefirowy” styl – to suchy opis realiów życia na tym naszym ziemskim łez padole. Natomiast druga część, to nawiązanie do innego ważnego filmu z głębszym przesłaniem – Truman show. Właśnie w tej drugiej części artykułu wyjaśniam, gdzie mogłem się pomylić, gdzie było „brakujące ogniwo” mojego postrzegania świata. Czyli – przyznajmy to otwarcie – gdzie popełniłem błąd. Także proszę się nie zniechęcać po niezbyt optymistycznej pierwszej części felietonu. Jak już wspominałem, jest to zabieg celowy.

Zaczynamy…

Niebieska pigułka ignorancji jest smaczna, pokryta miłym dla podniebienia lukrem. Ma gładką powierzchnię, więc szybko przechodzi przez gardło. Jej działanie na początku jest bardzo przyjemne, łechce ego, pobudza zmysły. Ale jej owoce które widać dopiero po czasie (nieraz po latach), są zepsute, bolesne i gorzkie.

Czerwona pigułka prawdy jest obrzydliwa w smaku, często powoduje wręcz wymioty, po czym trzeba brać kolejną jej dawkę. Ma chropowatą i kanciastą powierzchnię, więc jej zażycie boli, nieraz bardzo. Ale to dopiero początek! Bowiem prawdziwe cierpienie jest wtedy, gdy czerwona pigułka prawdy zaczyna działać. Transformacja która dokonuje się w nas za jej udziałem, jest nieraz potwornie bolesna. Ten proces nazywa się „ciemną nocą zmysłów” a w nieco innym wydaniu – „ciemną nocą ducha„. Ale owoce jej działania, które pojawiają się stopniowo, powoli, nieraz po wielu latach – są wzniosłe, radosne, nadają życiu zupełnie inną wartość i jakość. Czytaj dalej „Bądźmy jak główny bohater filmu „Truman show” – uwolnijmy i obudźmy się!”

Czy ludzkość rozjaśni wszechobecną ciemność? Stawmy czoła przeciwnościom!

Czy ludzkość rozjaśni wszechobecną ciemność? Stawmy czoła przeciwnościom i pokonajmy system!

ezoteryka i gnozaPoniżej wklejam bardzo ciekawy artykuł dotyczący pogranicza psychologii, filozofii i oczywiście, ezoteryki / gnozy. Artykuł próbuje tłumaczyć kwestię coraz większej ilości zachorowań na depresję – i to taką, która odbiera wszelkie siły i nadzieję.

Jak już wspominałem, dualizmy jak najbardziej istnieją, tylko mają jakby trzy poziomy. Naprawdę zaawansowani okultyści, tacy potrafiący zdziałać „cuda”, śmieją się w kułak z twierdzeń początkujących (głównie tych zafascynowanych „cukierkowym” new age), że dobro i zło nie istnieje, że dualizmy nie istnieją. A one jak najbardziej istnieją! Tylko mają kilka poziomów. Opiszę, jak ja rozumiem te poziomy.

Poziom pierwszy dualizmów to oczywiście znany z kulturowej dulszczyzny, sztywny podział na „dobro” (najczęściej utożsamiany je z kaprysami naszego ego) i „zło” (często „złem” nazywamy to, czego nie rozumiemy, czego się boimy, ludzi o innych poglądach itp). Ten poziom (postrzegania) dualizmów jest bardzo często związany z destrukcyjnymi religiami, głównie monoteistycznymi. Według tych religii, to, co nazywane jest „złem” powinno zostać bezwzględnie pokonane, zakazane, a przynajmniej – ukryte.

Czytaj dalej „Czy ludzkość rozjaśni wszechobecną ciemność? Stawmy czoła przeciwnościom!”

Wszystkie ideologie i religie są zniewalającym Cię oszustwem

Wszystkie ideologie i religie są zniewalającym Cię oszustwem

religie i ideologieChciałbym poruszyć dziś zagadnienie religii jako zorganizowanych form kultu i procesu oswabadzania się z nich. Nie ulega wątpliwości, że religie są złem, jest to fakt bezsprzeczny. Coraz więcej ludzi na świecie przyjmuje do siebie tę prawdę. I tutaj zaczynają się schody. Bo jeśli nie religia, to co? Przecież życie nie znosi próżni. No i sama negacja religii może wyglądać naprawdę różnie..

Pierwszą i najbardziej nieświadomą formą negacji religii jest po prostu humor i ślepe sprzeciwianie się religijnym autorytetom, dla zasady. „Nie bo nie, grunt to bunt!” – to hasło które pokutuje w tej formie sprzeciwu wobec religii. Nie ma tu większych przemyśleń, nie ma zadawania sobie pytań związanych z naturą wiary, religii, duchowości. Jedyne co jest widoczne, jedyne co przeszkadza, dotyczy krępujących religijnych zakazów i nakazów o konserwatywnej naturze. Przeszkadzają one beztrosko pić alkohol, narkotyzować się, uprawiać seks z kim popadnie, więc się je wyśmiewa, podważa, a autorytety religijne znieważa.

Poza tym moherowe babcie i wiecznie ślęczący przed telewizorem religijni rodzice wypadają blado na tle epoki smartfonów, rock ‚n’ rolla i niczym nieskrępowanej rozrywki. Są więc nazywani „cebulakami”, „wapniakami”, „sztywniakami”, „moherami” i innymi niepejoratywnymi określeniami. A poglądy które Ci starsi ludzie głoszą, są odrzucane i negowane dla zasady. Ktoś biegły w psychologii powiedział przed laty, że „nastolatki to takie dwulatki, tylko że z hormonami„. Tak jest w istocie. Dwuletnie dziecko pod nieuwagę rodziców zdejmie czapkę, i na złość im odmrozi sobie uszy. Tylko po to, żeby złamać ich zakaz, dla samego złamania. W przypadku bluźniącego na papieża nastolatka schemat jest identyczny, tylko że tu w grę wchodzą też hormony, a więc eksplodująca z całą siłą seksualność.

Tego typu forma sprzeciwu jest w pewnych grupach społecznych konieczna. Czasami jest to jedyna możliwa droga, by wyrwać jednostkę z skostniałych religijnych przekonań. Nie jest to jednak szczyt zrozumienia kwestii religii. Stopień wyżej mamy już próbę analizy i syntezy za pomocą logiki, umysłu, rozumu. Mamy więc szereg życiowych dylematów i rozterek, które próbuje rozwikłać umysł logiczny. Niestety, jak to bywa w przypadku zawiłego i pełnego miliona wątpliwości rozumu, odpowiedzi nijak się nie pojawiają. Świetnie widać to na przykładzie nauki czy akademickiej (oficjalnej) psychologii. Choć oficjalna psychologia zajmuje się naszą świadomością, to nie jest w stanie odpowiedzieć na najważniejsze życiowe pytania. Recepty jakie ona proponuje, są powierzchowne i nie dotykają sedna, a więc głębi ludzkich problemów.

To właśnie ten poziom negacji religii często oznacza wpadnięcie w drugi biegun tej samej iluzji. A więc w materializm (nazywany także: ateizmem, racjonalizmem, sceptycyzmem, atomizmem). Skoro umysł (a więc toporna, lewopółkulowa, „ścisłacka” logika) nie daje odpowiedzi na pytania egzystencjalne ocierające się o metafizykę – to bezpieczniej dla zlęknionej psychiki przyjąć, że sfera metafizyczna, duchowa, nie istnieje. Obie formy postrzegania świata – religie i materializm – stanowią jakąś bezpieczną iluzję dla pełnych lęków, kompleksów i traum obywateli. Iluzję bardzo potrzebną pośród tylu niewiadomych, tylu nierozwiązywalnych i nieznanych kwestii, pośród tego całego globalnego chaosu i cierpienia.

I tutaj dochodzimy do kolejnego, wyższego poziomu negacji religii. Jest to już poziom na którym dostrzegamy oszustwo i religii, i materializmu. Ten poziom to także zrozumienie kwestii, że ludzie są na różnych poziomach rozwoju. Choć wielu Czytelników mojej strony wie już, jakim złem i ograniczeniem są ideologie i religie – to są pewne grupy ludzi, którym ideologie i religie są bardzo potrzebne. Wiara w tego typu schematy myślenia dostarcza poczucia bezpieczeństwa i komfortu, choć są one owszem, złudne i iluzoryczne. Ale świadomość takiego wierzącego człowieka automatycznie neguje wszelkie argumenty i wydarzenia będące w sprzeczności z wyznawanym schematem myślenia.

Robi to katolik, który odrzuca wszelkie fakty świadczące na niekorzyść jego wizji świata. To samo robi ateista, który nie tylko nie uzna działania choćby medytacji. Ale nawet nie poświęci tych 10 minut by sprawdzić, czy medytacja rzeczywiście działa czy nie. Zaneguje ją od razu, wrzucając do szufladki: „beka, lolcontent, oszołomstwo, nju ejdż (new age)”. Wracając do meritum – wiara w schematy myślenia to przede wszystkim wsparcie i uznanie w grupie, cementowanie więzi społecznych. Wyznawanie jednej ze społecznie akceptowalnych ideologii czy religii to także ochrona przed czymś bardzo przykrym, co powoduje najbardziej pierwotny, zwierzęcy wręcz lęk. Czyli przed ostracyzmem i wykluczeniem. Wszystkie ideologie, religie, rządy, systemy władzy, kontroli, zwierzchności, marketingowcy, korporacje itp – posługują się tym prastarym, zakodowanym przez ewolucję lękiem.

Ważny jest też kolejny czynnik, który w pełni jest rozumiany dopiero na tym poziomie. Pisałem już kilka razy na swojej stronie co by było, gdyby tych ograniczających ideologii i religii nie było, lub gdyby nagle, w skali globalnej, zostały zdemaskowane jako kłamstwo. Ważną funkcją tych schematów myślenia jest też to, że w jakiś sposób ograniczają one prymitywne, zwierzęce instynkty i popędy mas. „Tłum jest potworem o wielu głowach” i warto to przysłowie właściwie rozumieć. Gdyby nie te wszystkie religie, narzucające jakieś tam normy i standardy, i straszące mękami piekielnymi po śmierci w przypadku nie dostosowania się – to rzeczywistość wyglądałaby jeszcze gorzej niż obecnie.

Więcej byłoby niezrozumienia, zagubienia, egzystencjalnej rozpaczy. Więcej ludzi hołdowałoby też postawie: „skoro po śmierci nic nie ma, to chcę na maxa przeżyć to życie nawet kosztem innych, po trupach do celu„. Byłoby więcej agresji, przemocy – także tej bezsensownej, więcej uzależnień (i tak jest ich obecnie bardzo dużo). Ogólnie – znacznie więcej zachowań destrukcyjnych, więcej anarchii. Stare religie musiały być więc bardzo konserwatywne i narzucające się. Ich surowe systemy nakazów i zakazów musiały choć trochę kontrolować barbarzyńskie instynkty i popędy na wpół dzikich, niepiśmiennych pastuchów, rolników, rzemieślników.

To sprawdzało się przed wiekami, tysiącleciami. Obecnie mentalność ludzi trochę się jednak zmieniła, zmieniła się też technologia. Z tego powodu stare religie i całe systemy opresji i kontroli na nich wybudowane (patriarchat, monogamia, romantyzm, kapitalizm, hierarchizm) są coraz bardziej niewydolne. Powodują one coraz więcej zła i cierpienia. Owszem, dla wielu ludzi wciąż ta forma kontroli jest konieczna. Ale ważne jest też to, by właściwie ukierunkować tych, którzy wychodzą z zaklętego kręgu religijnych wierzeń. A z tym jest bardzo źle. Co najwyżej ukierunkowuje się tych ludzi na materializm (racjonalizm, ateizm) który jest drugim biegunem tej samej iluzji. To tak, jak PiS vs PO, lewica vs prawica itp itd.

W mojej opinii, takich ludzi powinno się ukierunkowywać na właściwe rozumienie i przede wszystkim doświadczanie sfery metafizycznej. Próżno szukać doświadczania Sacrum w konserwatywnych religiach które proponują co najwyżej coniedzielne rytuały, w tym klepanie paciorków. Ale można doświadczać Sacrum poza instytucją religii. Kłopot jest w tym, co pisałem powyżej. Aby przekonać się, że np medytacja działa – trzeba poświęcić pół godziny do godziny przestudiowania tego, jak ją praktykować. A potem pół godziny dziennie przez miesiąc na jej praktykę. To na pewno mniej czasu, niż zajmuje czytanie książki „Bóg urojony” Dawkinsa. Podejmiesz wyzwanie, czy od razu zanegujesz, bo tak rozkazuje Ci Twoja ideologia (materializm)?

Autor: Jarek Kefir

Chcesz wspomóc moje niezależne inicjatywy i sprawić, by tego typu wpisy pojawiały się z regularną częstotliwością? Aby to zrobić, kliknij tutaj (link).

Jeśli spodobał Ci się ten artykuł – podaj go dalej i pomóż go wypromować! Pomóż innym zapoznać się z tą tematyką.

 

Długa i trudna droga do prawdy. Zniewolony przez katolicyzm przejrzał na oczy!

Długa droga do prawdy. Zniewolony przez katolicyzm przejrzał na oczy!

kosciol katolicki (4)Ciekawe opowiadanie będące esencją niektórych poruszanych przeze mnie tematów. Artykuł który wklejam poniżej, specjalnie porusza tematy poboczne, nie będące rdzeniem tego systemu. Aby zrozumieć rdzeń, trzeba wejść na długą i krętą gnostycką ścieżkę.

Artykuł porusza typowe, społeczne widzenie rytuałów katolickich, gdzie nawet uczestniczący w tych rytuałach się z nich śmieją, kontra gorliwość człowieka, który chce poznać prawdę. Z początku ten człowiek myśli, że znajdzie prawdę i wiedzę, zagłębiając się w katolicyzm i jego nauki. Niestety, nie znajduje jej pośród z jednej strony hipokryzji tych nauk, a z drugiej strony – ich pustej powierzchowności. Dostaje on propozycję uczestniczenia w jednym z katolickich rytuałów. Bierze on to na serio, podczas gdy większość nawet tych chodzących do kościoła, za takie podejście by go wyśmiała. To bardzo ważny problem w dzisiejszej Polsce – problem „niewierzących, ale praktykujących”.

Jest tam przedstawiona archetypowa postać – w tym wypadku dawno nie widzianego przyjaciela. Postać ta, pojawiająca się znikąd / nie wiadomo skąd, przedstawia takiemu człowiekowi fakty, które są dla niego rewolucyjne. Wywracają one do góry nogami jego bezpieczną, ale naiwną i iluzoryczną wizję świata. Sprawiają, że człowiek ten, w wyniku doznania tzw. „konfliktu poznawczego” (nazywanego czasami „mindfuckiem”), zaczyna myśleć i weryfikuje swoje poglądy.

Jak to często w życiu bywa tego typu zmiana, tego typu życiowy zwrot jest okupiony wewnętrznym załamaniem i cierpieniem. Jest on nazywany z tego powodu „ciemną nocą ducha”. Z prostej przyczyny – tego typu zmiana poglądów, wizji świata, oznacza przyznanie się do czasami wieloletniego trwania w błędzie. A to wielka trauma dla podświadomości i ego, które uważają się za wszystkowiedzące i nieomylne. Taka zmiana postrzegania świata bardzo przypomina umieranie. Jest to w istocie proces wewnętrznego umierania – umiera część nas (światopogląd).

Tajemnicza postać która wywołała w bohaterze artykułu ów konflikt poznawczy wyraźnie mówi, że do pewnej wiedzy jeszcze on nie dojrzał, ale życzyła mu, by kiedyś to zrozumiał. Naturalnym w takim przypadku staje się odejście od doktryny katolickiej i popadnięcie w kolejną systemową iluzje – ateizm, racjonalizm. Ważne by zrozumieć, że jest to taka sama „ziemska”, a więc powierzchowna i pusta doktryna, blokująca poznanie. I przede wszystkim, każąca wiele rzeczy brać na wiarę, a priori – choć robi to nieco innymi metodami niż religie.

religiaWstęp: Jarek Kefir

Proszę o rozpowszechnienie tego materiału!

____________________________________________________________

Sumienny ojciec chrzestny

Cytuję: „Pewien poczciwy mężczyzna dostał propozycję zostania ojcem chrzestnym, nowo narodzonego potomka w jego dalszej rodzinie. Nie wypadało mu odmówić, gdyż bardzo lubił tych młodych ludzi i darzył szacunkiem ich rodziców. Jednakże będąc świadomym, iż wiąże się to z dużą religijną odpowiedzialnością – wszak to rodzice chrzestni doprowadzają dziecko do wiary religijnej, bez której jego dusza nie zostanie zbawiona i czekają ją wieczne męki w ogniu piekielnym (tak przynajmniej zapamiętał z nauk katechezy) – postanowił porządnie przygotować się do tej roli i nie sprawić zawodu przyszłemu podopiecznemu, ani jego rodzicom. Nie wiedział jeszcze kto będzie matką chrzestną, ale to nie miało dla niego większego znaczenia.

Nie miał on jak dotąd wiele wspólnego z naszą religią, ani z jakąkolwiek inną. Jego kontakty z Kościołem skończyły się na bierzmowaniu (powody były różne, ale to zbyt długa historia aby ją tu przytaczać. Był po prostu wierzącym i nie praktykującym katolikiem, jakich wielu). Jednakże jeśli już czegoś się podejmował, to starał się zrobić to najlepiej jak potrafił. Poszedł więc do miejscowego proboszcza, który potwierdził, iż na rodzicach chrzestnych ciąży wspomniany wyżej obowiązek. To mu wystarczyło, aby zawczasu zacząć przygotowywać się do przyszłej roli. Postanowił zacząć od lektury Pisma św., by nie popełnić ideologicznego błędu i broń Boże nie doprowadzić niewinnego dziecka do wiary w niewłaściwe, a być może nawet fałszywe „prawdy” religijne.

Jednakże po przeczytaniu pierwszego rozdziału musiał zrezygnować z tego ambitnego zamysłu. Był on ponad jego możliwości; intelektualne, psychiczne, przede wszystkim jednak czasowe. Nie przypuszczał nawet, iż Słowo Boże jest takie długie i na dodatek związane z historią żydowskiego narodu. Kto to w ogóle spamięta? – zastanawiał się wertując bez przekonania opasły tom. Prawie całe dorosłe życie spędził na „dorabianiu się” i tego typu teksty były dla niego całkowicie niezrozumiałe i nieciekawe. Co zatem powinien uczynić w tej sytuacji? Poddać się? O nie! Zawsze go uczono, aby pokonywać trudności, musi więc znaleźć sposób, aby i te przezwyciężyć.

Jak się później okazało, zwykły przypadek pomógł mu w rozwiązaniu tego problemu. Spotkał bowiem przyjaciela z dzieciństwa, którego nie widział dwadzieścia lat. Podczas rozmowy, od słowa do słowa napomknął również i o tym wydarzeniu, które już teraz spędza mu sen z oczu. Przyjaciel ów spojrzał na niego w jakiś dziwny sposób, a potem spytał czy mówił poważnie o tym rzekomym „problemie”, czy sobie żartował?

– Oczywiście, że poważnie! Czy z takich rzeczy można żartować?! Co też ci przyszło do głowy!? – mężczyzna obruszył się nie wiedzieć czemu. Przyjaciel poklepał go po ramieniu i odparł:

– Nic się nie martw, mój drogi! Postaram ci się pomóc,.. o ile to będzie możliwe, oczywiście. Dużo będzie zależało od ciebie samego; jaki masz stosunek do religii i jaką dysponujesz wiedzą o niej. Resztę pozostaw mnie.

– To nawet całej Biblii nie muszę przeczytać? – mężczyzna spojrzał z nadzieją na przyjaciela.

– Nie musisz! Byłbyś chlubnym wyjątkiem pośród wierzących, wierz mi! Wpadnij do mnie w sobotę wieczorem, mieszkam w tym samym miejscu co dawniej. Wypijemy flaszkę, powspominamy sobie stare czasy i przy okazji pogadamy również na interesujący cię temat. Pasuje ci takie rozwiązanie?

– Ba! Jakże by inaczej! A już najbardziej mnie cieszy, że nie muszę dalej czytać tego choler… grubaśnego Pisma św. Nie wiem czy dałbym radę przez nie przebrnąć. Już chociażby za to jestem ci wdzięczny. Acha, jeszcze jedno: chciałbym abyś nie starał sie odwodzić mnie od tego, zgoda? Obiecałem już to młodym i ich rodzicom, nie mogę się teraz wycofać. To byłoby niezbyt ładnie z mojej strony, mam nadzieję, że to rozumiesz. Zatem do soboty, a flaszkę ja przyniosę, żeby była jasność w tej kwestii – pożegnali się serdecznie. Mężczyzna poczuł się jakoś lżej na duszy i nawet roześmiał się sam do siebie. Przedwcześnie, jak się potem okazało,..ale nie uprzedzajmy faktów.

W sobotę, kiedy już ugościli się i pogadali o wszystkich sprawach związanych z tak długim niewidzeniem, przyszedł czas na rozmowę o problemie, będącym powodem tej wizyty. Przyjaciel podał aromatyczną kawę i apetycznie wyglądające ciasto, a potem zagadnął swojego gościa:

– Przede wszystkim powiedz mi jak wyobrażałeś sobie rozwiązanie tego problemu?

– No, cóż, wydaje mi się, że w jedyny rozsądny sposób: skoro rodzice chrzestni są odpowiedzialni za doprowadzenie do wiary religijnej swojego chrześniaka, to ja – jako jeden z nich – powinienem wiedzieć, co przekazywać do wierzenia swojemu podopiecznemu, nieprawdaż?

– Tak więc to widzisz?! No, no, ciekawy punkt widzenia. I co w związku z tym zamierzałeś zrobić?

– Postanowiłem zacząć od źródła, czyli od poznania Słowa Bożego, licząc, iż tam znajdę wskazówki…

– No i co? Znalazłeś je?

– A skąd! Szybko z tej lektury zrezygnowałem. Nawet nie przeczytałem do końca Księgi Rodzaju. W ogóle to „słowo boże” jest jakieś dziwne! Myślałem, że to boże przesłanie do człowieka będzie jakieś prostsze, bardziej uniwersalne, a tu zobaczyłem ze zdziwieniem, że jest tam opisana historia narodu żydowskiego. Tak, jakby tamten Bóg powstał wraz z tym narodem. Czy to nie jest dziwne?!

– To zależy z jakiej perspektywy na to patrzysz; jeśli z katolickiej gdzie głównym Bogiem jest Jezus Chrystus, a imię Jahwe zastępuje w Trójcy Świętej określenie Bóg Ojciec, to może się nam to wydawać dziwne. Tym bardziej, że pierwsze przykazanie Dekalogu mówi: „Ja jestem Pan, twój Bóg, który cię wywiódł z ziemi egipskiej, z domu niewoli”. Widać więc wyraźnie, że to nie jest nasz Bóg, bo o ile znam historię Polski, to nigdy nie byliśmy w niewoli egipskiej i nikt nas z niej nie wywodził.

Jeśli jednak spojrzysz na ten problem z perspektywy bliskowschodnich kultur i religii, to wcale nie jest dziwne, że Biblia oprócz historii Boga Jahwe opisuje historię powstania narodu żydowskiego. Tak jak judaizm jest religią Hebrajczyków i późniejszych Izraelitów, tak samo Bóg Jahwe jest wytworem tamtejszej kultury żydowskiej. Dlaczego więc tak cię to dziwi?

– Bo zawsze wydawało mi się, że Biblia przedstawia tylko historię jednego Boga – Jezusa Chrystusa.

– No, niestety nie! Jezus występuje dopiero w Nowym Testamencie, czyli w Biblii Tysiąclecia od 1120 strony i to nie jako Bóg lecz jako Syn Boży, który sukcesywnie zostawał Bogiem na pierwszych 7 soborach powszechnych, a spory chrystologiczne trwały jeszcze przez kilka następnych wieków.

– Rzeczywiście tak było?! Poważnie to mówisz?!

– Jak najbardziej! Nie wdawajmy się na razie w te szczegóły. Powiedz mi lepiej następującą rzecz: gdybyś miał w punktach zapisać w co powinien wierzyć twój podopieczny, to co uwzględniłbyś?

– Przede wszystkim Pan Bóg,.. czyli ten biblijny Bóg Jahwe, Jego Syn czyli Jezus Chrystus, jego matka czyli Matka Boska,.. co jeszcze,.. Duch Święty czyli cała Trójca Święta jak mniemam,..i co tam jeszcze.. Kościół katolicki, aha no i papież oczywiście! Co poza tym? Myślę, że to wystarczy, nie?

– Nie bardzo! Nawet nie zdajesz sobie sprawy, w ile jeszcze prawd religijnych musi wierzyć każdy wierny, który chce być uważany przez swoją „duchową zwierzchność” za prawdziwego katolika. Na razie jednak poprzestańmy na tym. Powiedz mi teraz kto jest dla ciebie największym religijnym autorytetem: Bóg Jahwe, Jezus Chrystus, Matka Boska czy Kościół katolicki?

– Chyba wszyscy razem, nie? Pamiętam, że uczono mnie na katechezach, iż jest jeden Bóg, jedna religia, jeden Kościół i jedna wiara. Więc jaka to może być różnica, które z nich jest dla mnie większym autorytetem? Nie rozumiem tego..

– No, to zaraz ci wytłumaczę na przykładzie tego mającego nastąpić chrztu. Jeśli największym autorytetem dla ciebie i dla rodziców dziecka byłby Bóg Jahwe, to jego rodzice powinni w 8 dniu od narodzenia obrzezać go, a nie ochrzcić. Jeśli natomiast Jezus Chrystus – to powinni oni wstrzymać się z chrztem, aż do uzyskania pełnoletności dziecka.

– Jak to pełnoletności?! Dlaczego tak uważasz?

– Ponieważ Jezus nauczał: „Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony, a kto nie uwierzy, będzie potępiony” (Mk 16,16). Jednym słowem wiara musi poprzedzać chrzest, aby był on potwierdzeniem świadomego wyboru życiowej drogi, a nie tylko narzuconym rytuałem, który nawet nie pozostaje w naszej pamięci. Tak zresztą, jak to często jest napisane nad głównym wejściem do kościołów: „Od wiary, poprzez chrzest, do świadectwa wiary”, czy coś w tym rodzaju. Tyle, że Kościół nie przestrzega tej nauki Jezusa – jak i wielu innych – i od wieków chrzci noworodki, które nawet nie są świadome tej ważnej jakoby ceremonii religijnej. W taki dziwny sposób jest realizowana ich „wolna wola” w tym względzie. Dlatego wymyślono funkcję „rodziców chrzestnych”, aby ponoć w imieniu nieświadomego dziecka, podejmowali tę świadomą decyzję.

– To wobec tego z jakim autorytetem musieliby być w zgodzie rodzice tego dziecka, aby można było przeprowadzić tę konieczną ceremonię?

– Oczywiście z odwieczną tradycją Kościoła katolickiego!

– Ale ma ona chyba uzasadnienie w Piśmie Świętym?

– Niestety, nie! To jest wymysł samego Kościoła, tak samo zresztą jak i parę innych sakramentów. „Chrzest to nie tylko znak wyznania wiary i znamię odróżniające chrześcijan od tych, którzy nie są ochrzczeni, lecz także znak odrodzenia i początki nowego życia. Chrzest małych dzieci powinien być w Kościele zachowany” (wg Zbawienie przez wiarę i inne kazania J.Wesley).

– No, to żeś mi pomógł, nie ma co! Spodziewałem się czegoś więcej po tobie, a ty.. szkoda gadać!

– Po prostu powiedziałem ci prawdę w tej kwestii, a decyzja należy do ciebie. Nie mam zamiaru odwodzić cię, czy też nakłaniać do niej, zgodnie zresztą z twoim życzeniem. Jednakże czułem się w obowiązku powiedzieć ci parę słów prawdy o tym religijnym rytuale. Decyzję musisz podjąć sam. Jesteś już teraz na tyle uświadomiony, że będzie ona właściwa jak sądzę.

Na tych słowach, to miłe z początku spotkanie skończyło się, bowiem ów mężczyzna zbulwersowany dziwnymi radami przyjaciela, szybko pożegnał się, tłumacząc to nieudolnie brakiem czasu. Nim doszło do następnego spotkania między nimi, upłynął prawie rok. Przywitali się serdecznie jak gdyby nigdy nic nie zaszło, a potem przyjaciel mężczyzny postanowiwszy widocznie „wziąć byka za rogi”, spytał, uważnie przyglądając mu się:

– No i co? Jesteś jeszcze na mnie zły?

Mężczyzna roześmiał się, klepiąc go po ramieniu: – Teraz to już nie! Ale przyznam ci się, że wtedy naprawdę byłem na ciebie wściekły! Nie umiałem sobie wytłumaczyć dlaczego zadrwiłeś ze mnie.

– Tak to odebrałeś? Jako drwinę z ciebie?

– No tak! Bo kiedy opowiedziałem rodzicom tych młodych ludzi, o tym swoim wielkim problemie, o mało nie pospadali z krzeseł ze śmiechu! A kiedy już przestali rechotać, uświadomili mi dopiero, że nie mam się w ogóle czym martwić, bo tym w co powinien wierzyć mój chrześniak, już sam Kościół się zajmuje bez niczyjej pomocy. Ja mam tylko trzymać go do chrztu i nic poza tym,.. no może w przyszłości jeszcze jakieś okolicznościowe prezenty. I to wszystko. Wyobrażasz sobie jak mi to wtedy ulżyło? Czyżbyś ty o tym nie wiedział?! Aż nie chce mi się w to wierzyć!

– Oczywiście, że wiedziałem! Każdy to wie,.. za wyjątkiem ciebie, jak się okazuje.

– A mimo to, udzieliłeś mi takiej nieżyciowej rady, prawda? Sam więc widzisz, że miałem wtedy uzasadnione podstawy, aby przypuszczać, iż celowo ze mnie zadrwiłeś. Tylko nie wiedziałem dlaczego to zrobiłeś, byliśmy przecież przyjaciółmi,.. jak mi się wydawało.

– A teraz? Nadal uważasz, że z ciebie zadrwiłem? A jeśli tak, to z jakiego powodu to uczyniłem?

– No, właśnie! Przyznam ci się, iż długo nad tym myślałem i w końcu zaczęło docierać do mnie, że to nie była z twojej strony drwina, lecz zapewne chęć zwrócenia mojej uwagi na te religijne problemy, o których mimo dojrzałego wieku nie miałem „zielonego pojęcia”. Czyli zastosowałeś coś w rodzaju „szoku poznawczego”, aby zmusić mój leniwy umysł do wysiłku myślowego, nieodzownego do nabywania wiedzy dotyczącej religii. Dobrze się domyśliłem?

– Brawo! Długo ci to zajęło?

– Pewno z parę miesięcy. Pracuję na dodatek, gdybyś o tym nie wiedział.

– Wiem, wiem! No i co w związku z tym? Przydał ci się na coś ten łagodny w istocie „szok poznawczy” jak go określiłeś?

– A jakże! Może nie uwierzysz, ale jego efekty są już wyraźnie widoczne; połowę Biblii mam już za sobą, choć czytam ją po trochu w wolnych chwilach. Przy okazji i inne książki, dzięki którym mogę ją lepiej zrozumieć. Staram się na te lektury przeznaczać każdą wolną chwilę.

– Jednym słowem, jesteś na dobrej drodze, jak widzę. Bardzo mnie to cieszy, bo przyznam ci się teraz, że twoja niebywała ignorancja z jednoczesnym naiwnym idealizowaniem tychże religijnych problemów, wprawiła mnie wtedy w nie byle jaką konsternację. Nie mogłem uwierzyć, iż tak bardzo na poważnie potraktowałeś swoją rolę w tym religijnym rytuale. Nie wiedząc nic o prawdziwych mechanizmach funkcjonowania instytucji, którą jest Kościół katolicki.

Twoja infantylna ideowość w połączeniu z całkowitą ignorancją w tych kwestiach rozbroiła mnie całkowicie. Nie mogłem ci więc powiedzieć prawdy, bo i tak nie zrozumiałbyś jej, a co za tym idzie automatycznie odrzuciłbyś ją. Dlatego wybrałem ten niepewny sposób, aby zwrócić twoją uwagę na oczywiste sprzeczności tych religijnych „prawd”. Teraz jeśli chcesz mogę ci powiedzieć coś więcej, na przykład na czym polegał podstawowy błąd twojego rozumowania. Interesuje cię to jeszcze, albo raczej: czy już cię to interesuje?

– Cóż za pytanie! Pewno, że interesuje! Tym bardziej, że jeszcze nie dotarłem do odpowiedzi w tych kwestiach. Więc jeśli możesz, to chętnie posłucham.

– Zacznijmy od tego, że Biblia nie udzieli ci odpowiedzi na pytanie w co powinien wierzyć twój chrześniak i to z wielu powodów. Stary Testament dlatego, że dotyczy judaizmu, a nie chrześcijaństwa. Natomiast Nowy Testament dlatego, że Kościół katolicki. wbrew pozorom nie jest Kościołem Jezusowym lecz Pawłowym i z jego krwawej historii wynika niedwuznacznie, iż z naukami Jezusa nie ma on wiele wspólnego – jest karykaturą chrześcijaństwa.

Te wierzenia, które uważałeś za pierwszoplanowe, zapewne są podstawowe w tej religii, ale na pewno nie najważniejsze. Bowiem księża (i katecheci) na katechezach przede wszystkim uzależniają wierzących od instytucji Kościoła, a nie od religii jako takiej. Dla nich prawdziwy wierzący to taki, który regularnie odwiedza świątynie, daje na tacę, uczestniczy we wszystkich obrzędach religijnych, spowiada się, zamawia msze święte za zmarłych itp. Czyli swoją pobożność i bogobojność realizuje poprzez ścisły związek z Kościołem.

– Czyli sama wiara w Pana Boga nie wystarcza?

– Oczywiście, że nie! Chociaż kiedy się czyta „Zakład” Pascala można odnieść takie mylne wrażenie. Nie ma jednak religii, w której funkcjonuje Pan Bóg jako taki; każdy ma swoją historię, swoje imię i utożsamiany jest z konkretną religią i kulturą. Dlaczego tak jest sam się kiedyś dowiesz, jeszcze nie jesteś na tym etapie.

Powiem ci tylko, że dla kapłanów osobnik wierzący w Boga bez pośrednictwa Kościoła jest tyle samo wart co deista lub ateista. I właśnie na tym aspekcie „zbawienia” człowieka przede wszystkim skupia się katecheza: na uzależnieniu owieczek od swoich pasterzy! A któż to zrobi lepiej niż oni sami? Gdybym ci to wtedy powiedział, na pewno nie uwierzyłbyś w to. Aby mieć taką wiedzę, trzeba być na zupełnie innym poziomie świadomości. Mam nadzieję, że kiedyś sam dojdziesz do tej prawdy i nie tylko do tej. Pierwszy krok już zrobiłeś, a reszta, to tylko kwestia czasu. Obiecaj mi tylko na pożegnanie, że nie zatrzymasz się w połowie drogi do prawdy, możesz mi to przyrzec?

– Mogę i to z ręką na sercu! Do następnego razu zatem. Mam nadzieję, że będę miał ci wtedy coś więcej do powiedzenia, przyjacielu! – uściskali się serdecznie na pożegnanie.

Autor: Lucjan Ferus
Źródło: Listy z naszego sadu

Jak wkurzyć katolika / chrześcijanina? Argumenty nie do pobicia!

Jak wkurzyć katolika / chrześcijanina? Argumenty nie do pobicia!

katolicyzmChciałbym tym razem poruszyć kilka zagadnień związanych z religiami, głównie z religią chrześcijańską, katolicką. Czytelnicy mojej strony, przynajmniej większość, wiedzą o konspiracji związanej z „trzonem mojżeszowym” trzech największych religii – chrześcijaństwa, judaizmu, islamu. Tak naprawdę więcej te religie łączy niż dzieli. Pod względem ezoterycznym, te trzy religie podlegają pod tę samą, duchową istotę. Jest ona znana w wielu kulturach pod wieloma nazwami, na przykład: jahwe, allah, saturn, „bóg” (chrześcijaństwo), szatan. Po roku ’00 dokonano istotnych modyfikacji ówczesnego judaizmu. Chrześcijaństwo to judaizm zaadaptowany dla ówczesnych ludów Europy – głównie Cesarstwa Rzymskiego. Powstały kilka wieków później islam, to adaptacja judaizmu dla saracenów – mieszkańców Azji i Afryki.

Wiele razy pisałem, iż owa świadomość zbiorowa (jahwe) to w istocie pasożyt, blokada założona na egzystencję i rozwój tej planety. Żywi się ona najniższymi energiami – zła i cierpienia. W istocie, jesteśmy obecnie hodowani, niczym zwierzęta, które z kolei hodujemy my. Tylko że hodowla odbywa się tu nie dla mięsa, ale dla „pokarmu” subtelniejszego – energii. Tyle wstępu. Chciałem omówić kilka nieścisłości, jakie powstały w dyskusjach z katolikami i ich przeciwnikami. Umieszczę tutaj kilka argumentów, które sprawiają, że katolików wręcz zalewa krew. Ja, jako szerząc gnostyckiego i ezoterycznego bakcyla w środowisku zwolenników teorii spiskowych, dobrze o tym wiem.

Przyjęło się rozmawiać z katolikami z założenia, że ich model widzenia świata jest jakiś wyjątkowy, inny, ważniejszy. Według mnie jest to zupełna bzdura. Dyskusje z katolikami należy prowadzić z zupełnie innej perspektywy – odbierając tej żydowskiej mitologii bycie czymś więcej, niż tylko kupą bredni. Czym jest więc katolicyzm? Jest modelem postrzegania świata, jednym z wielu. Takich modeli postrzegania świata jest na całej Ziemi tysiące, dziesiątki tysięcy. A na dobrą sprawę, każdy człowiek na świecie ma trochę inne poglądy, nie ma dwóch osób o takich samych poglądach.

Trzeba to więc wykorzystać, by zrzucić katolicyzm z tronu, na jakim w nieuprawniony sposób się znalazł. Jest 8 głównych religii i około 3000 do nawet 10.000 religii pomniejszych, jak głosi wikipedia. Równie wiele jest ideologii. Który z tych tworów jest więc tym jedynym i prawdziwym? Tysiące tych modeli postrzegania świata i miliardy gardeł wrzeszczy, że to ich wersja jest prawdziwa. I tutaj katolicyzm i chrześcijaństwo wcale nie są jakieś „ponad”. Miejsce katolicyzmu jest tam, gdzie miejsce islamu, kościoła wielkiego latającego potwora spaghetti czy dowolnej innej religii. Argument, że tylko katolicyzm jest „religią objawioną” jest bzdurą godną wyśmiania. Z prostej przyczyny – prorok każdej religii głosi to samo. No na Boga, nie obchodźmy się z nimi jak z jajkiem! Przecież to tylko kupa religijnych i ideologicznych bredni sprzed wieków, po co o niej tyle debatować?

Kolejnym argumentem katolików, to wzięte z powyższego przekonanie o tym, że kościół jest „twierdzą Piotrową, której bramy piekielne nie przemogą„. Każdy kto ten uznaje ten argument, popełnia błąd. Gdy tylko go słyszę, to zaraz rozlega się mój dziki i niepohamowany rechot. Ten argument jest kompletną bzdurą. Każde państwo i każde imperium ma swój początek, czasy świetności i koniec. To samo dotyczy religii – każda religia ma swoje początki, okres dominacji, i swój koniec. To są normalne procesy historyczne i społeczne. Były wiele razy analizowane i omawiane.

Tym samym procesom podlega również chrześcijaństwo i katolicyzm. Przekonanie, że bozia fruwająca w chmurkach w niebie, nie dopuści do upadku kościoła – są w zasadzie bluźnierstwem wymierzonym w prawdziwego Stworzyciela wszechświata. Ale to już zupełnie inny temat. Posłużę się tutaj cytatem znanego wizjonera, Nicolasa Gomeza Davili: „kontrrewolucjonista liczy czas w tysiącleciach„. Może nie dziś, nie jutro, nie za 10 lat.. Ale kiedyś o katolicyzmie i chrześcijaństwie ludzie będą czytać jedynie w specjalistycznych publikacjach historycznych. Póki co, wypełniajmy nasze zadanie sumiennie, z każdym dniem, z każdą godziną. Niech „słomiany zapał”, sarmactwo i cebulactwo typowe dla naszych adwersarzy, będzie godne najwyższej pogardy.

Kolejnym ciekawym, a zarazem godnym wyśmiania argumentem katolików, jest rzekoma wysoka wartość biblii. W dyskusjach mówią oni: „poczytaj biblię, ale ze zrozumieniem, to zrozumiesz, to Cię oświeci, i w ogóle dostaniesz mega olśnienia takiego, że krzyżem padniesz na Ziemi, tej Ziemi„. Buhahaha! Przepraszam, ale nie mogłem się powstrzymać. Ale do rzeczy. Czym biblia niby się wyróżnia? Jest to jedna z naprawdę wielu ksiąg religijnych. Katolik odpowie, że jest tam słowo boże, że biblia została podyktowana przez samego Boga. No dobrze, w takim razie, co z koranem, talmudem, kabałą, torą, i wieloma innymi pismami religijnymi, najczęściej sprzed wielu, wielu wieków? Przecież to też jest, wg wyznawców tych religii, „słowo samego Boga”. No i czemu mam czytać biblię, a nie np kabałę, książkę telefoniczną bądź komiks o spider manie?

No i równie ważny argument. Katolicy, chrześcijanie, czytają biblię bardzo wybiórczo. W kościele odczytywane są te cytaty, które nie budzą kontrowersji, słowem – te, które można bez obaw prezentować nowoczesnemu, XXI-wiecznemu odbiorcy. Tymczasem biblia zawiera ogrom treści absolutnie nie do przyjęcia – śmiesznych, bezsensownych, żałosnych, budzących grozę, przerażenie, okrutnych. Co zrozumiałe, tego typu cytaty nie są powszechnie i publicznie prezentowane. Dlatego trzeba ponowić apel, który pojawił się na Zachodzie. Do cholery, nie traktujmy tych judaistycznych legend sprzed wieków tak śmiertelnie serio!

Tego typu księgi nie są jakąś wyrocznią mającą funkcjonować po wsze czasy. Ba! Te teksty pisane były głównie dla odbiorcy ze starożytności i średniowiecza. Więc musiały być dostosowane do ówczesnej mentalności – mentalności barbarzyńskiej i prymitywnej. Minęły od ich wydania wieki, tysiąclecia. Mentalność ludzi i wartości, jakie cenią, bardzo radykalnie się zmieniły. Te wszystkie święte pisma są kompletnie niekompatybilne z dzisiejszymi czasami. Zbiór surowych nakazów i zakazów, danych po to, by trzymać za mordę na wpół dzikich pastuchów i rolników sprzed dwóch tysięcy lat, nie powinny mieć zastosowania dziś. Obecnie tego typu zbiory nakazów i zakazów, powodują potworne spustoszenia w świadomości ludzi i blokady w rozwoju naszej cywilizacji.

Na bazie tych judaistycznych legend sprzed wielu wieków, powstały obowiązujące dziś systemy moralne, polityczne i społeczne, takie jak np patriarchat. Ten stan rzeczy w zderzeniu z całkowicie nowymi realiami i wyzwaniami XXI wieku, sprawia, że jest to czas niewydolności wielu istniejących systemów. Istniały one przez wieki i przez wieki dawały sobie „jako tako” radę – głównie w materii trzymania pospólstwa za buzię, i kontrolowania ich dzikich instynktów i popędów. Obecnie to się w ogóle nie sprawdza, generuje coraz więcej zła i cierpienia. Wszystko to zmierza w kierunku wielkiego krachu.

Co więc z ezoterycznym przesłaniem biblii? Niewątpliwie jest ono tam obecne. Jednak po pierwsze, trzeba znać odpowiedni klucz by dokonać właściwej interpretacji. Po drugie, trzeba być świadomym tych mniej chwalebnych treści. Po trzecie – biblia była tysiące razy zmieniana, fałszowana, edytowana, „kreatywnie tłumaczona”. Po czwarte, biblia nie jest jedynym źródłem tej wiedzy. Jest jedną z wielu elementów układanki i jedną z wielu książek, którą można przeczytać.

Na sam koniec felietonu muszę dodać o pojawieniu się nowej frakcji jahwistów. Owszem, przyznają oni, że trzon judaistyczny jest tym najważniejszym, ale jednocześnie nie wzgardzą wiedzą z innych źródeł. Dokonują oni jakby uzupełnienia trzonu jahwistycznego o wiedzę ezoteryczną, jednocześnie zachowując podstawę tego trzonu. Taką jak: wizja okrutnego, bestialskiego „boga” (w rzeczywistości chodzi tylko o lokalnego „bożka” – jahwe), straszenie mękami piekielnymi itp. W mojej opinii, ten trend to nic innego, jak próba podtrzymania starego systemu, jak jego edycja w nowej, XXI-wiecznej odsłonie. Jest to groźne samo w sobie i wymaga to dalszej obserwacji.

Wkleję teraz to, co sam kiedyś napisałem o pozornej przeciwwadze dla katolicyzmu – czyli kulcie materii (racjonalizm, ateizm):

Laicyzacja mas ludzkich jest owszem, konieczna, ale nie jest ona celem samym w sobie. Jest to tylko pewien proces oswabadzania się z kajdan i kleszczy, w jakich niewątpliwie tkwią masy, w związku z wiarą w religie i ideologie. Nie ma jednak zezwolenia na panoszenie się kultu materializmu i racjonalizmu ponad to, co jest niezbędnie konieczne. Na gruzach zatęchłego i obrzydliwego w swej pustej istocie racjonalizmu i ateizmu, wyrośnie coś nowego.. Nowy Światowy, Duchowy Porządek.. Złoty, oświecony wiek ludzkości. W którym ludzkość wstanie z religijnych kolan, jak i odrzuci ideologiczne i myślowe kajdany. Będzie to czas, gdy człowiek jako nadrzędny podmiot, będzie jako bogowie w niebiosach, i będzie czynił swoją wolę.

Czyż to nie piękne i wzniosłe? Doktryna, którą zaproponujemy masom ludzkim, będzie w miarę trafnie opisywać rzeczywistość, i będzie łączyła zarówno Prawo Boskie (Sacrum) jak i Prawo Naturalne (Profanum). W tym jakże pięknym Nowym Wspaniałym Świecie nie będzie miejsca na religijne baśnie żydowskich pastuchów sprzed 2000 lat. Nie będzie też miejsca na ateistyczne, materialistyczne i racjonalistyczne, bluźniercze odstępstwo. O nie, na to zgody nie będzie! Ale będzie miejsce na doktrynę i wiedzę, która da człowiekowi – dotąd zlęknionemu i przestraszonemu – prawdziwą potęgę i prawdziwą moc! Nie lękaj się, człowieku! Powitaj z nami świt Nowej Ery, gdzie Nowy Porządek zacznie w końcu dziać się, tu i teraz!

Autor: Jarek Kefir

Chcesz wspomóc moje niezależne inicjatywy i sprawić, by tego typu wpisy pojawiały się z regularną częstotliwością? Aby to zrobić, kliknij tutaj (link).

Jeśli spodobał Ci się ten artykuł – podaj go dalej i pomóż go wypromować! Pomóż innym zapoznać się z tą tematyką.