NIEZWYKŁA METAFORA ŻYCIA I NASZYCH RELACJI W KSIĄŻCE „BASTION” KINGA!

Niezwykła metafora życia i relacji damsko-męskich w książce „Bastion” Kinga

szczescie w zyciu

Polecam Ci książkę „Bastion” Stephena Kinga. Nie wiem na ile on był osobą kumatą, a na ile nie. Ale to właśnie w tej książce można znaleźć najwięcej odwołań do psychologii jak i zakamuflowanych, tajemnych metafor. Wiele dzieł literackich, filmów, teledysków, od początku istnienia świata, aż do dziś, zawiera tajemny kod metafor i symboli. Szerzej opisał go Carl Gustav Jung, „zapomniany” ojciec psychologii. Tak jest także w przypadku tej książki.

W wielkim skrócie: książka opowiada ze szczegółami o upadku cywilizacji spowodowanym śmiercionośnym wirusem grypy. Zmarło ponad 99% ludzi, a nieliczni ocaleli z pomoru zaczynają miewać osobliwe, zbiorowe sny.

Są oni podzieleni na dwie grupy. Pozytywnych, służących dobru wspólnemu „przyzywa” wiekowa kobieta, Abagail Freemantle. Zaś tych egoistycznych, szukających kariery i ziemskich przyjemnostek, ściąga do siebie mroczny mężczyzna, Randall Flagg, zwany także adwersarzem.

Nawet w tej książce mroczny mężczyzna ściąga do siebie ludzi z dużym pierwiastkiem racjonalnym – inżynierów, ateistów, konstruktorów. Wynika to z prastarej wiedzy o tym, że konstrukcja ludzkiego umysłu jest często zła. Umysł bez serca nie zna litości. Z kolei serce bez rozumu jest naiwne i głupie.

relacje

Dalej: w książce występuje kilka postaci, będących opisami archetypów, które nosi w swojej psychice wielu z nas. Występują tam też bohaterowie tacy jak Nadine Cross i Larry Underwood.

Nadine – symbol niepohamowanych żądz i instynktów. Wykorzystuje ona „dobrych” facetów instrumentalnie, by doprowadzili ją do jej ideału –  demonicznego okultysty, Randalla Flagga. Nadine była czułą i wrażliwą kobietą, wyznawała zasadę, że nie wolno krzywdzić i zabijać osób ocalałych po epidemii.

Jednak  pragnęła sługi samego diabła, który jedną decyzją skazywał na śmierć setki ludzi. Widziała ona w snach, jak skazuje on niepokornych i nieposłusznych na śmierć przez ukrzyżowanie. Wiedziała też, że on chce podbić Ziemię. A mimo to pragnęła go całą sobą, pragnęła go żądzą tak silną jak wybuch bomby atomowej. To literacka metafora podwójności emocji. Z jednej strony, śmierć każdego człowieka ocalałego po strasznej epidemii, rozdzierała jej serce. Z drugiej strony, jej emocjonalna i seksualna część, pałały niesamowitą wręcz żądzą do mrocznego mężczyzny.

Koniec końców, ideał okazał się dla niej koszmarem. Ideał z snów Nadine Cross, Randall Flagg, to literacka metafora mężczyzny określanego jako „zimny drań” czy też „samiec alfa„. Jest to mężczyzna który doprowadza do szaleństwa seksualną żądzą, ale jest on nieczuły, niezaangażowany, zimny, nieludzki. Przez całe swoje życie Nadine Cross odpychała od siebie facetów, którzy nie byli jej upragnionym, mrocznym ideałem ze snów. Nie dopuszczała ich do siebie.

emocje

Jest to dość powszechne w życiu realnym, gdy kobiety tych miłych i ułożonych mężczyzn spławiają, w najlepszym wypadku pozwalając im być „przyjaciółmi” (tzw. zjawisko friendzone). Dopuszczają one do siebie tych mrocznych. Nie są to oczywiście faceci chcący od razu zawładnąć światem. Najczęściej są to po prostu faceci z tak zwaną „przerwą w życiorysie” która ponoć dodaje męskości, którzy życie spędzają na oglądaniu meczy, piciu piwka i jebaniu policji. Słownym oczywiście.

Nadine spotyka tuż po wygaśnięciu epidemii mężczyznę, który musiał szybko wydorośleć, choć jeszcze niedawno wcale dorosłym nie był. To Larry. Od razu rozpoznali się, jakby znali się z poprzedniego życia, jakby znali się tysiące lat. Larry chciał ją pocałować, jednak i on został odepchnięty, nie został dopuszczony. Gdyż pierwotna żądza Nadine wciąż pragnęła demonicznego mrocznego mężczyzny. I to pierwotna żądza wzięła górę nad boskim zamysłem (o tym za chwilę).

Koniec końców, Larry przeżył zawód, co przyspieszyło jego rozwój, jego wydoroślenie. Mroczny mężczyzna pojawił się w jego życiu, stanął na jego drodze, drwiąc i odchodząc z Nadine. Ileż razy tak się dzieje, że na drodze młodego romantyka staje mroczny człowiek z mięśniami, tatuażami i gitarą, śmierdzący petami i whisky? Po czym odchodzi w siną dal z dziewczyną, o której ów romantyk marzył? Myślę, że każdy facet musi przez takie wydarzenie przejść, by wydorośleć. Sztuką jest przejść przez takie piekło tak, by nie stać się diabłem. Książka Kinga „Bastion” zawiera klucz, trzeba tylko umieć czytać znaki.

kobiety

Matka Abagail to z kolei symbol wyższej jaźni, wyższej mądrości, która próbowała ocalić Nadine, ale została przez nią zakrzyczana. W życiu tak jest, że ta pierwotna część nas samych krzyczy, wrzeszczy, dąsa się, „wie swoje” – a nasza część duchowa przemawia po cichu, niemal niezauważona. Dobry temat do analizy. Abagail Freemantle chciała, by Larry i Nadine byli razem, bo taki był boski zamysł. Ale człowiek został obdarzony wolną wolą. Może zdecydować czy być dobry, czy zły. Może zdecydować na ile chce być dobry lub na ile chce być zły. Może modyfikować w ten sposób ów zamysł Stwórcy.

Nadine Cross wybrała drogę służenia swoim żądzom, instynktom, kosztem innych ludzi. Możemy umownie nazwać taką postawę złem. Larry wybrał drogę dojrzałości i poświęcenia się dla dobra wspólnego. Możemy umownie taką postawę nazwać dobrem. Na tej planecie muszą istnieć obie takie postawy. Nie istnieje jeszcze system, w którym brakuje dualizmów. Nawet z duchowego punktu widzenia dualizmy i walka dobra ze złem, istnieją.

Każdy zaawansowany okultysta śmieje się w kułak gdy tylko słyszy te przesłodzone sentencje o tym, że dobro i zło nie istnieją, że dualizmy nie istnieją. Owszem, one istnieją, ale na zupełnie innych poziomach, niż dyktują to nasze przewrotne umysły bądź systemy ideologiczne i religijne. Istnieje dobro bezinteresowne, pierwotne. Ale istnieje też bezinteresowne i pierwotne zło. Zło dla samego zła. Według mnie ten kto mówi inaczej, jest być może bardzo naiwny i nie zna życia, posiłkując się łzawymi sentencjami. Albo zwyczajnie nie ma elementarnej wiedzy o tym, o co tak naprawdę toczy się rozgrywka na Ziemi.

005fafebed7c2a7e3d0b860afde809be

Co jeszcze można powiedzieć o Nadine Cross i tym, co symbolizuje ta literacka postać w życiu realnym? Abagail Freemantle nazywała ją „córką Ewy„. W psychice kobiet są dwa archetypy. Archetyp Ewy – jest on pierwotny, nieświadomy i domyślny. Drugi archetyp to Lilith – stosunkowo nowy, świadomy. Nie jest on „włączony” domyślnie, trzeba go przebudzić. Oczywiście kluczem jest równowaga ich obu. Kobieta z przewagą archetypu Ewy jest niezdecydowana, nieświadoma, ma wszystkie te kobiece wady na które narzekają mężczyźni.

Co ważne – nie jest ona w stanie kochać.. mężczyzn. Taka była też Nadine z powieści „Bastion„. Kochała ona bezwarunkowo dzieci, w tym niepełnosprawnego Joe, który po wygaśnięciu epidemii został zupełnie sam. Wobec dzieci okazywała serce, przywiązanie, odpowiedzialność. Natomiast wszystkich mężczyzn nie będących mrocznym ideałem z jej snów, traktowała nie tylko oschle, ale wręcz przedmiotowo.

Proponuję jeszcze cytat:

Człowiek stanowi biologiczny paradoks. Świadomość wyewoluowała u ludzi przesadnie i przez to nie jesteśmy w stanie funkcjonować normalnie tak jak inne zwierzęta: otrzymaliśmy więcej niż jesteśmy w stanie unieść.

Pragniemy żyć, a przez to jak ewoluowaliśmy, jako jedyny gatunek wiemy, że naszym przeznaczeniem jest umrzeć; jesteśmy w stanie analizować przeszłość i przyszłość, sytuację naszą i innych; oczekujemy sprawiedliwości i sensu w świecie, w którym sprawiedliwości i sensu nie ma.

Czyni to życia przytomnie myślących ludzi tragediami. Mamy pragnienia oraz potrzeby duchowe, których rzeczywistość nie jest w stanie zaspokoić i nasz gatunek istnieje jeszcze tylko dlatego, że aby uciekać od wiedzy o tym jaka ta rzeczywistość jest, większość ludzi uczy się wbrew własnej naturze ograniczać w sztuczny sposób zawartość swoich świadomości.

Cała ludzka egzystencja jest obecnie oplątana siecią mechanizmów obronnych temu służących, społecznych i indywidualnych, które zaobserwować możemy w naszych codziennych oklepanych schematach zachowań
[Peter Wessel Zapff]

Wstęp: Jarek Kefir


28167337_116804409147722_3479507053258423996_n

Cytuję: „Ech, te czasy. Pamiętała ten dzień, kiedy skończyła szesnaście lat, kiedy przy blasku księżyca biegła po mokrej od rosy trawie, owej nocy, nocy wina, kiedy marzenia zdawały się spełniać, a każda chwila miała w sobie jakiś magiczny potencjał. Noc miłości. Gdyby chłopak ją dogonił, otrzymałby nagrodę, której pragnął. Cóż w tym takiego strasznego. Zresztą czy to istotne, czy ją dogonił? Czy najważniejsze nie było to, że oboje biegli pośród nocy?

Nie dopadł jej jednak. Chmura przesłoniła księżyc. Rosa stała się chłodna, nieprzyjemna, przerażająca. Smak wina w jej ustach zatracił swą słodycz. Nastąpiła jakaś osobliwa przemiana, ogarnęło ją przekonanie, że powinna.. że musi z tym zaczekać.

Gdzie był tamtej nocy ów pisany jej wymarzony, mroczny oblubieniec? Po jakich szosach, po których ulicach błądził w środku nocy, powodując kolejną, niemal niedostrzegalną rysę w strukturze świata? Które z chłodnych wiatrów zapowiadały jego nadejście? Ile lasek dynamitu nosił w swym postrzępionym plecaku? Ile miał lat? Gdzie był jego dom? Jaka matka tuliła go do swojej piersi? Była przekonana, że tak jak ona był sierotą i że jego czas wkrótce nadejdzie. Stąpał głównie po drogach, które jeszcze nie powstały, podczas gdy ona dopiero stawiała na nich pierwsze kroki. Do skrzyżowania, na którym się spotkają, było jeszcze daleko. Co jeszcze wiedziała?

Że był Amerykaninem, lubił mleko, szarlotkę i potrafił docenić walory ręcznie robionego swetra. Jego domem była Ameryka, poruszał się po sekretnych drogach, tajemnych autostradach, podziemnych magistralach, gdzie kierunki wyznaczały runiczne znaki. Był tym drugim, adwersarzem, zbuntowanym, mrocznym mężczyzną, szefem, twardzielem i wędrowcem, a stukot zdartych obcasów jego kowbojek rozlegał się pośród letnich nocy przesyconych zapachem bzu i jaśminu.

„Któż wie, kiedy przybędzie oblubieniec?”

Czekała na niego, nienaruszona. Nietknięta. W wieku szesnastu lat omal nie zbłądziła i ponownie, później, w college’u. Obaj chłopcy odeszli zagniewani i niepocieszeni, tak jak teraz Larry. Byli przy tym zakłopotani, wyczuwali tkwiące w niej rozstaje, wrażenie czegoś, co ma dopiero nastąpić, mistyczne skrzyżowanie dróg.
Boulder było miejscem, gdzie owe drogi miały się rozejść.

Chwila była bliska. On ją przyzywał, ściągał do siebie.

Po ukończeniu college’u rzuciła się w wir pracy; wynajmowała dom wspólnie z dwiema innym dziewczynami. Jakimi? Cóż, dziewczęta przychodziły i odchodziły. Zostawała tylko Nadine. Była miła dla młodych mężczyzn sprowadzanych do domu przez jej współlokatorki, ale sama trwała w celibacie. Podejrzewała, że plotkowały na jej temat, nazywając ją materiałem na starą pannę, a kto wie, może nawet uważały ją za kryptolesbijkę.
Oczywiście to nieprawda. Ona po prostu.

Pozostawała nietknięta.
Czekała.

Czasami miała wrażenie, że zbliża się zmiana. Że chowając zabawki w cichej, pustej klasie pod koniec dnia, nagle znieruchomieje z dziwnym błyskiem w oku i zapomnianym misiem trzymanym za jedną łapkę. A potem pomyśli: „Nadchodzi zmiana… zbliża się wielka wichura”. Czasami, gdy nachodziły ją takie myśli, oglądała się przez ramię, jakby coś ją ścigało. A potem ni stąd ni zowąd rozluźniała się i wybuchała śmiechem.
Zaczęła siwieć, kiedy skończyła szesnaście lat. Kiedy ją ścigano, lecz nie dogoniono… początkowo tylko kilka pasemek odcinających się wyraźnie pośród kruczej czerni. Nie były szare ani siwe, o nie, były białe jak śnieg.
Parę lat później brała udział w studenckiej imprezie, w siedzibie uczelnianego bractwa. Światła były przyciemnione i niebawem towarzystwo zaczęło łączyć się w pary, oddalając się w co zaciszniejsze miejsca. Wiele dziewcząt – wśród nich Nadine – nie wróciło na noc do swego akademika. Naprawdę chciała to wtedy zrobić, pójść na całość… ale coś, co tkwiło gdzieś głęboko w jej wnętrzu, skutecznie ją powstrzymało. A następnego ranka, o siódmej, przeglądając się w lustrze, stwierdziła, że przybyło jej siwych włosów. Zupełnie jakby pojawiły się w ciągu tej jednej nocy, choć to rzecz jasna niemożliwe.

I tak mijały lata, przesypując się niczym piasek w klepsydrze. Od czasu do czasu miewała dziwne przeczucia, tak, tak, przeczucia… i zdarzało się, że budziła się w środku nocy zarazem zimna jak lód i rozpalona, zlana potem, rozkosznie żywa i świadoma w intymnym zaciszu swojego łóżka, w niemal wulgarnej ekstazie rozmyślając o mrocznym, tajemniczym seksie. Tarzaniu się w gorącym płynie. Szczytowaniu i bolesnym kąsaniu jednocześnie. A rankiem, przeglądając się w lustrze, stwierdzała, że znów przybyło jej siwych włosów.
Przez cały ten czas pozornie była zwykłą dziewczyną nazwiskiem Nadine Cross: miłą, uczynną, kochającą dzieci, oddaną swojej pracy i samotną. Niegdyś taka kobieta mogłaby być w społeczeństwie obiektem plotek i najrozmaitszych domniemywań, ale czasy się zmieniły. Poza tym wyróżniała się tak oryginalną urodą, że nic nie wskazywało by mogła być kimś innym, niż się wydawała.

A teraz czasy znowu się zmieniły.

Zbliżała się zmiana i we snach zaczynała właśnie poznawać swego oblubieńca, zaczynała go rozumieć, choć nigdy jeszcze nie ujrzała jego twarzy. Był tym, na którego czekała. Chciała pójść do niego… i jednocześnie nie chciała. Była mu przeznaczona, ale on ją przerażał. I wtedy pojawił się Joe, a zaraz potem Larry. Jednocześnie sprawy się skomplikowały. Zaczęła się czuć jak węzeł zasupłany na środku przeciąganej liny. Jak nagroda w bliżej nieokreślonej rywalizacji. Wiedziała, że jej czystość, jej dziewictwo, było w jakiś sposób ważne dla mrocznego mężczyzny. I wiedziała, że gdyby Larry ją posiadł (zresztą nie chodziło tu o niego, to mógł być jakikolwiek mężczyzna), złowieszczy czar prysnąłby w jednej chwili. Utraciłby swoją moc. A Larry ją pociągał. Prowokowała go z premedytacją, dawała mu do zrozumienia, że nie jest jej obojętny, że chciała TO z nim zrobić. Niech ją w końcu posiądzie i niech się to wreszcie skończy, niech to wszystko się skończy. Była zmęczona, a Larry atrakcyjny. Zbyt długo czekała na tamtego, upłynęło zbyt wiele czasu, zbyt wiele piasku przesypało się w klepsydrze.

Tylko że Larry nie był TYM MĘŻCZYZNĄ… a przynajmniej tak się jej z początku wydawało. Niemal pogardliwie odrzuciła jego awanse, spławiła go, odegnała od siebie jak klacz odgania ogonem natrętnego gza. Czyż jednak mogła mieć do siebie pretensje, że odrzuciła jego zaloty?

Tak czy inaczej przyłączyła się do niego. To niezbity fakt. Ciągnęło ją do innych, pozostałych przy życiu ludzi, nie tylko z powodu Joe, lecz dlatego, że o mały włos nie porzuciła chłopca i nie wyruszyła na zachód, aby odnaleźć swego oblubieńca. Jedynie wrodzona odpowiedzialność, towarzysząca jej od lat, odpowiedzialność za dzieci oddane jej pod opiekę, powstrzymała ją przed popełnieniem tego kroku… to, oraz świadomość, że pozostawiony samemu sobie Joe niechybnie umrze.

W świecie, gdzie umarło tylu ludzi największym grzechem jest dopuszczenie do śmierci kolejnego człowieka.
I dlatego pojechała z Larrym, który był lepszy niż nic i nikt.

Okazało się jednak, że Larry Underwood kryje w sobie znacznie więcej, niż można by sądzić przy pierwszym spotkaniu; był jak optyczne złudzenie (może nawet sam tak myślał o sobie), gdy woda, z pozoru głęboka na cal lub dwa, okazuje się bezdenną otchłanią. Choćby to, w jaki sposób zbliżył się do Joe. I to, w jaki sposób Joe polubił jego. To po pierwsze i po drugie. A po trzecie jej zazdrość, reakcja na pogłębiającą się więź między atrakcyjnym mężczyzną i chłopcem. W salonie motocyklowym w Wells Larry postawił na dzieciaka palce obu rąk, i wygrał.

Gdyby nie skupili całej uwagi na płycie zbiornika z paliwem, ujrzeliby jak otworzyła usta ze zdumienia. Stała, obserwując ich, nie mogąc poruszyć choćby palcem, ze wzrokiem utkwionym w jasną, metalową kreskę łomu, czekając aż ten najpierw zadrży, a potem wysunie się z otworu. Dopiero gdy było po wszystkim, zdała sobie sprawę, że czekała, kiedy rozlegnie się jego pierwszy krzyk.

Ale tymczasem wieko uniosło się i zostało wypchnięte z otworu, a ona zdała sobie sprawę, że się pomyliła, dokonała mylnego osądu; popełniła omyłkę tak poważną, że wręcz niemożliwą do wybaczenia. W tym przypadku okazało się, że znał Joe lepiej od niej, bez specjalnego przeszkolenia i dokonał tego w znacznie krótszym czasie. Jedynie spóźniony refleks pozwolił jej pojąć jak istotny był epizod z gitarą, jak szybko i jak definitywnie scementował on więź między Larry i Joe. A co było sercem tej więzi?

Jak to co, zależność. To oczywiste. Cóż innego mogłoby przepełnić ją tak silną i palącą zazdrością? Zależność Joe od Larry’ego to była jedna sprawa, skądinąd normalna i całkiem do przyjęcia. Do szału doprowadził ją fakt, że również Larry zależał od Joe, potrzebował go w taki sposób, w jaki ona nie potrzebowała jego, i Joe o tym wiedział.

Czyżby omyliła się w swojej ocenie Larry’ego? Teraz musiała przyznać, że chyba tak. Ta egoistyczna, znerwicowana opoka była tylko przykrywką, zewnętrzną warstwą, która ścierała się wskutek częstego używania. Już sam fakt, że zespolił ich wszystkich razem podczas tej długiej podróży, świadczył o jego determinacji.

Wniosek wydawał się oczywisty. Pomimo swego pragnienia oddania się Larry’emu jakaś jej część wciąż pozostawała lojalna wobec tamtego… a kochając się z Larrym, w pewnym sensie zabiłaby tę cząstkę siebie. Utraciłaby ją bezpowrotnie. Nie była pewna, czy ją na to stać. I nie była jedyną, która śniła obecnie o mrocznym mężczyźnie.

Początkowo to ją niepokoiło, potem zaczęło przerażać. Kiedy byli tylko Joe i Larry, wspólnym elementem ich snu był strach. Kiedy spotkali Lucy Swann i okazało się, że ona również śni podobne sny, lęk przerodził się w szaleńczą, dojmującą zgrozę. Nie mogła już wmawiać sobie, że ich sny tylko przypominają jej prywatne koszmary. A jeśli mieli je wszyscy, którzy ocaleli? A jeśli nadszedł w końcu czas mrocznego mężczyzny – nie tylko dla niej, lecz dla wszystkich, którzy pozostali na całej planecie?

Ta myśl bardziej niż cokolwiek innego wzbudziła w niej sprzeczne emocje – skrajny lęk i perwersyjne pożądanie. Niemal panicznie, jak tonący chwyta się brzytwy, domagała się wyprawy do Stovington. Ze swej natury i przeznaczenia było ono symbolem zdrowego rozsądku i racjonalności, opoką rozumu stawiającą czoła silnemu przypływowi czarnej magii, której fale czuła wciąż wokół siebie. Ale Stovington zamiast bezpieczną przystanią okazało się miastem duchów.

Symbol zdrowego rozsądku i racjonalności stał się trupiarnią i wylęgarnią najgorszych z możliwych koszmarów. Kiedy wyruszyli na zachód, przygarniając kolejnych ocalałych, powoli zaczęła wątpić, że uda się jej uniknąć konfrontacji, zanim to wszystko się skończy. Stało się tak, kiedy Larry począł zyskiwać w jej oczach. Teraz sypiał z Lucy Swann, ale czy to miało jakieś znaczenie? Sprawa była oczywista. Tamci mieli sny dwojakiego rodzaju – o mrocznym mężczyźnie i starej kobiecie. Starucha zdawała się uosabiać jakiś rodzaj elementarnej mocy, podobnie jak mroczny mężczyzna. Stara kobieta była rdzeniem, wokół którego stopniowo, warstwami, gromadzili się pozostali.

Nadine nigdy o niej nie śniła.
Tylko o Nim. O mrocznym mężczyźnie. A kiedy sny pozostałych poczęły słabnąć, równie niespodziewanie jak się pojawiły, jej własne zaczęły zyskiwać na sile i wyrazistości.

Wiedziała o wielu rzeczach, o których inni nie mieli bladego pojęcia. Mroczny mężczyzna nazywał się Randall Flagg. Na zachodzie ci, którzy występowali przeciw niemu albo przeciw temu co robił, kończyli ukrzyżowani albo tracili zmysły i obłąkanych wywożono do Doliny Śmierci, by tam skonali z upału i pragnienia. W San Francisco i Los Angeles ocalały małe grupki techników, ale przebywały tam jedynie tymczasowo; wkrótce zaczną migrować do Las Vegas, gdzie gromadziły się jego główne siły. On się nie spieszył. Nie było takiej potrzeby. Lato dobiegało końca i wkrótce przełęcze w Górach Skalistych zasypie śnieg, czyniąc je nieprzejezdnymi, i choć pługów do ich oczyszczenia nie brakowało, ludzi było zbyt mało i byli zbyt cenni, by wykonywać tak trywialne czynności. Nadejdzie długa zima, a Flagg miesiące te poświęci na skonsolidowanie swojej armii. A w przyszłym roku, w kwietniu… albo w maju…

Nadine leżała w ciemnościach, spoglądając w niebo.

Boulder było jej ostatnią nadzieją. Podobnie jak stara kobieta. Bastion zdrowego rozsądku i racjonalizmu, który miała nadzieję odnaleźć w Stovington, formował się w Boulder. To byli dobrzy ludzie, skonstatowała, normalni i porządni, gdyby to wszystko mogło być tak proste również dla niej, uwięzionej w szalonym labiryncie sprzecznych żądz i pragnień.

Raz po raz, jak zdarta płyta, uporczywy głos w jej umyśle powtarzał, że w tym zdziesiątkowanym przez pomór świecie morderstwo było najstraszliwszym z możliwych grzechów, a serce z równym przekonaniem i pewnością podpowiadało, że domeną Randalla Flagga jest nic innego, jak właśnie śmierć.

Tylko że ona tak bardzo pragnęła jego zimnego pocałunku… och, jak bardzo tego pragnęła… bardziej niż pocałunków chłopaka z liceum czy studenta college’u… i, czego się poniekąd obawiała, bardziej nawet niż pocałunku i bliskości Larry’ego Underwooda.

„Jutro będziemy już w Boulder – pomyślała. – Może wtedy będę wiedziała, czy moja podróż dobiegła końca, czy…”
Nocne niebo przecięła srebrzysta smuga spadającej gwiazdy, a Nadine, jak mała dziewczynka, wypowiedziała w myślach życzenie.”
~Stephen King, Bastion