Granice wyborów i paradoksalność zniewolenia

relacje damsko męskieDziś ciekawy wpis ze strony strajk.eu o dylematach moralnych i etycznych dotyczących strefy ars amandi. Sam taki dylemat mam, a raczej miałem.

Otóż znam sposób by przerwać reakcje biochemiczną zwaną zakochaniem. Jest to działanie na poziomie biochemii mózgu. Inaczej: jest to skrzetnie ukrywana tajemnica big-pharmy i medycyny. Lekarze i farmacja nie mówią o tym sposobie, by nie robić czarnego PRu tostowanym przez nich farmaceutykom.

Ta metoda została ochrzczona przeze mnie wdzieczną nazwą: „farmakologiczna lobotomia„. Jest bezpieczna i odwracalna dla mózgu (pod rygorystycznymi warunkami) ale nieodwracalna dla stanu (uczucia) zakochania. Gdyby była ona powszechnie znana, to można by uratować miliony ludzi od traumy, depresji, obłedu, nałogów, samobójstwa. Można by.. Z drugiej strony zdecydowałem że bede na ten temat milczał.

Miłość, w tym stan zakochania, są najważniejszą cześcią ziemskiego doświadczenia. Nic nie może sie z nią równać. Ja, pisząc o tej metodzie, wpłynąłbym na linie czasowe i na karme różnych ludzi. Stosowanie tej metody w wielu przypadkach odebrałoby ludziom bezcenne doświadczenia i życiowe lekcje. Czy mam do tego prawo? Uważam że nie mam do tego prawa.

Kolejny dylemat to to, czy miłość to tylko stan hormonalnego zakochania? Ono trwa dwa do trzech lat, i potem stopniowo wygasa. Jeśli sie nie przerodzi w relacje intymności i przywiązania, związek sie rozpada. To dylemat dużo głebszy, bo dotyka istoty bycia człowiekiem. Czy człowiek jest tylko sumą reakcji fizyko- i biochemicznych, jak sądzą racjonaliści (ateiści)? Czy czymś / kimś wiecej?

Niektórzy potrafią przerwać odczucie zauroczenia / zakochania by nie rozbiło sie zbyt intensywne, by powoli wygasało. Jest to wpływ na neurony poprzez siłe woli. Można zamieniać siłe rodzącego sie uczucia na siłe gniewu na to, jak jest skonstruowany ten świat. To działa. Jednak w takiej „wolności” od stanu zakochania, tkwi wg mnie paradoksalność zniewolenia.

Wstęp: Jarek Kefir

Proszę o rozpowszechnienie tego materiału!

__________________________________________________________

O wyborze i zniewoleniu, konsekwencjach i ograniczeniach – w miłości, literaturze, sztuce i życiu

Cytuje: „Pewien pan przez długie lata trwał w zatwardziałym starokawalerstwie. Odrzucał wszelkie oferty i okazje, podsuwane mu przez przyjaciół i znajomych. Kiedy dziwili się temu – wyjaśniał, że szuka idealnej kobiety. Aż gdzieś koło pięćdziesiątki, gdy wrócił z wakacji, oznajmił, że taką kobietę wreszcie znalazł. “Pewnie ją teraz poślubisz” – pytali z nadzieją przyjaciele i znajomi. “Nie” – odpowiedział. – “Ona szuka idealnego mężczyzny”.

GRANICE WYBORÓW

Płyną z tej anegdoty przynajmniej dwa morały. Pierwszy, że realizując swą wolność, dokonujemy wyboru własnych ograniczeń. Drugi zaś, że wybierając w sposób wolny te ograniczenia, zakładamy, iż dadzą nam one dostęp i pozwolą obcować z tym, co wymarzone i idealne, co jednak nie jest już takie pewne.

Oto ów pan sam siebie przez lata ograniczył i zamknął w bezżenności z własnej, nieprzymuszonej woli. Tym właśnie przejawił swą wolność w dokonywanym wyborze. Odrzucił podsuwane mu kobiety. Zlekceważył ich atrakcyjność i gotowość do zamęścia. Ale kiedy wreszcie poznał tę idealną, jego wybór, skierowany na nią, był faktycznie wyborem innego ograniczenia. Tkwiło zaś ono w tym, że ona szukała idealnego mężczyzny, którym dla niej on nie był. W związku z tym wymarzona przezeń idealność męsko-damskich pieleszy, spełnienie szczęścia miłości, powróciły tam, skąd przyszły: do nicości.

Te dwa morały mają wymiar szerszy. I nie dotyczą tylko stosunków męsko-damskich. Mówią one, że ludzie, realizujący swą wolność, spodziewają się, że dokonane przez nich wybory dadzą im to, o czym marzą i czego pragną. Wielu z nich często powtarza jak zaklęcie: “Gdybym był wolny, to…”. Kiedy wszakże wolność przychodzi – prędzej lub później doznają rozczarowania. Okazuje się bowiem, że jedne ograniczenia zamienili na inne.

PARADOKSALNOŚĆ ZNIEWOLENIA

I dzięki temu świat toczy się, jak się toczył do tej pory. Bo wprawdzie każdy z nas zdaje się sobie niepowtarzalną jednostką, lecz wciąż powtarzalne ograniczenia oferuje nam otaczająca rzeczywistość. Paradoksalnie więc w sposób wolny wybieramy formy zniewolenia. Na każdym kroku. W życiu osobistym, politycznym, zawodowym czy intelektualnym. Nawet Bóg, przedstawiając na Początku Czasu wolnemu Adamowi możliwość wyboru towarzystwa, przedstawił mu tylko Ewę, sklonowaną z jego żebra, i rzekł: “wybieraj…”

Paradoksalność tej sytuacji egzystencjalnej odnotowana została też przez Franza Kafkę. Pisał on bowiem w jednym z aforyzmów: “On jest wolnym i bezpiecznym obywatelem ziemi, gdyż jest przykuty do łańcucha, który jest dostatecznie długi, by mu dać dostęp do wszystkich miejsc na ziemi. Ale jednocześnie jest także wolnym i bezpiecznym obywatelem nieba, gdyż jest przykuty również do podobnie odmierzonego łańcucha niebios. Kiedy dąży do ziemi, dławi go obroża nieba, kiedy zaś zdąża do nieba, dusi go obroża ziemi. A przecież ma wszystkie możliwości i czuje to; nawet wzbrania się przed tym, by wszystko położyć na karb błędu popełnionego przy pierwszym założeniu kajdan”. Czyli – można by rzec – dokonanego na początku wyboru.

Chciałoby się więc powiedzieć: nic dodać nic ująć. Raz dokonany wolny wybór ogranicza, determinując wszystkie kolejne wybory, płynące z pierwszego wyboru. Nie płyną stąd jednak wnioski optymistyczne. Pomyłką byłby wszakże pesymizm. Jedyną konkluzją może tu być mądrość ludowa, która dawno zamknęła istotę rzeczy w powiedzonku: “wyżej pępka nie podskoczysz”, bo dokonywane przez nas wybory wyznaczają horyzonty, w jakich, ich skutkiem, obracamy się. Zarówno w całokształcie naszych odniesień do świata, jak i w relacjach miłosnych.

Gdyby jednak opisać dzieje związków, sprzeczności i wykluczania się wolności z miłością, powstałaby opowieść fascynująca, choć budząca mieszane uczucia. Byłaby to bowiem historia salonowych szczytów kultury i jej rynsztoka; prawda o zmieniających się w popiół marzeniach i kradzionych światu rozkoszach.

Rzecz charakterystyczna: dzieje światowej literatury miłosnej pokazują, że wolność dla jej bohaterów-kochanków istnieje przede wszystkim w postaci negatywnej. Literatura ta nie zna (lub prawie nie zna) innej miłości jak przedmałżeńska czy w formie małżeńskiej zdrady. Udany mariaż zaś małżeństwa z miłością zakrywa piołun milczenia. I dotyczy to nawet bajek i baśni, które się zwykły kończyć zapewnieniem, że bohaterowie zostali sobie poślubieni, a potem “żyli długo i szczęśliwie”.

Dlatego miłość chce na ogół tylko jednej wolności: od zewnętrznych ograniczeń, nakazów i zakazów, przeszkód i zagrożeń. Objawia się bowiem ona przez intrygi, zdrady, ucieczki, rozpacze, lęki, by tylko w nielicznych momentach funkcjonować jako uniesienie czy drżenie ziemi; jako pogłos zespolenia kochanków. A kiedy któremuś z nich zdarza się zostać samemu – czuje się stłamszony i zdaje się go dławić nawet obecność własnego ciała. Stąd strugi łez i tęsknot, które kończy śmierć; kolejne intrygi albo wolność do zawarcia upragnionego małżeństwa. A ono jest już końcem. Nieodwołalnie.

Tylko w złej, ale poczciwej, literaturze jest odmiennie. Ale też literatura ta w ogóle nie inaczej stawia problem wolności, jak jako kwestię, czy Ona zdolna jest i chętna do zamęścia; On wolny, by ją poślubić. Resztę rozstrzyga ciocia Klocia, katechizm i wszystkowiedzący sąsiedzi. Liczne, zdrowe i (na ogół) głupawe dzieci dopełniają reszty.

PIĘKNA JEDNOLITOŚĆ

Ciekawe jednak jest to, że zarówno w dobrej jak i złej literaturze rzadko pojawia się kwestia wolności kochających się wobec siebie wzajem. Ich emocjonalny wybór zdaje się przesądzać raz na zawsze o wszystkim. Cała literatura zwykła wszakże upraszczać sprawę. Uczucia, nawet najżarliwsze, nigdy nie są tak samo intensywne. Posiadają swój rytm, który biegnie od stanu wysokiego do punktu zerowego, by następnie znowu wznosić się i opadać. Ten rytm psuje literackie obrazy miłości, i każe mieć na uwadze i to, że nawet najwięksi kochankowie mogą mieć (i miewają) siebie serdecznie dosyć.

Ktoś napisał kiedyś, że państwo to codzienny plebiscyt obywateli. Miało to znaczyć, że jeśli rządzący, spoglądając rano przez okno, nie widzą rządzonych wznoszących barykady, ale spokojnie zmierzających do roboty, mogą zasiadać do śniadania, pić kawę i rozkoszować się dymem cygar. Potem – rządzić. Znaczy, że plebiscyt wypadł dla nich pozytywnie. Kiedy zaś budują owe barykady, układają w stosy kamienie, rozbrajają policjantów i żołnierzy, powinni się ukryć lub pakować manatki. Boć dla nich oznaczać to może ewentualny kres rządzenia. Krwawe z nimi porachunki.

Podobnie jest z kochającymi się: gdy jeden (czy jedno) z nich nie każe drugiemu zabierać swych zabawek, i wynosić się – znaczy to, że wzajem siebie wybrali. Jeśli jest inaczej – zaczyna się kolejny etap życia. I tu tedy mamy do czynienia z plebiscytem, który unieważnia wszystkie zaklęcia, przysięgi i dowody miłości. Ale – niestety – w codziennej praktyce każdy taki plebiscyt istnieje raczej jako możliwość niż realność.

Niemniej pewne jest, że każdy wybór ogranicza. A dzień wczorajszy decyduje o dzisiejszym. I rzadko się zdarza, aby udawało się nam ograniczenia zrzucić. Żyjemy więc w swych własnych, przez siebie samych dokonywanych ograniczeniach, jak w więziennych celach. W polityce, w stosunkach pracy, w rodzinie, poza którymi – zwłaszcza wiosną – zdają się istnieć kochankowie. Oni jednak o tym milczą. Milczy też literatura, przechodząca nad tymi celami do porządku.

Dzięki temu jej bohaterowie zachowują piękną jednolitość i są wzorami dla naszej wewnętrznej niejednolitości. Powiedziało się A, mówi się B, bo lęk przed utratą i niewiadomą po dokonaniu innego, niż oczekiwany, wybór na nic innego nie pozwala. Marzy się jednak coś innego. Kiedy ptaszki wyśpiewują zakochanym trele-morele. Ale nie samą miłością człowiek żyje. Choć czasem pragnienie miłości zamienia się w mdłości.

I jedynie w sztuce bywa inaczej.”

Autor: Jan Kurowicki
Źródło: Strajk.eu

Życie jest sztuką pożegnań i umierania.. (2)

Życie jest sztuką pożegnań i umierania.. (2)

duchowośćAby zrozumieć to, co chcę Wam przekazać poniżej w tym felietonie, polecam przeczytać cytat Dymitra Wereszczagina, rosyjskiego okultysty i speca od wojny psychotronicznej:

Cytat: „Ciało człowieka to niewyobrażalnie skomplikowana konstrukcja, której części są wzajemnie powiązane. Nie wolno postrzegać człowieka jako plik niezwiązanych ze sobą komponentów, ponieważ wtedy problemy będą się nawarstwiać. Organ niby wyleczony, ale choroba przerzuciła się na kolejny. Wymyślono antybiotyki pomocne w zwalczaniu bakterii – na to organizm odpowiedział zmniejszeniem odporności. Po co organizm ma sam walczyć z chorobą, skoro z zewnątrz przychodzą substancje tłumiące chorobę? W toku ewolucji odporność po prostu zanika, czując się niepotrzebna – wskutek zwycięskiej parady antybiotyków i innych lekarstw [szczepień].”

Z drugiej strony, te mechanizmy generowane przez naturę / ewolucję są po prostu okrutne. W przypadku infekcji , w tym ciężkiej, masz do wyboru bowiem dwa wyjścia, jakie daje Ci natura:
1. przejść chorobę, nawet tą bardzo ciężką, i wyzdrowieć, zyskując potężną odporność i siłę;
2. zdechnąć jak pies w boleściach, bo macocha natura nie zna czegoś takiego jak antybiotyk.

I teraz: masz jakąś kurewsko ciężką infekcję typu posocznica piorunująca (sepsa) i wybieraj.. Gdy nie zastosujesz antybiotyku, to grasz w rosyjską ruletkę z dość sporym prawdopodobieństwem zgonu w męczarniach. A gdy wybierzesz trzecie wyjście którego powyżej nie napisałem bo natura w swojej ułomności go nie przewidziała (czyli antybiotyk), to będą konsekwencje.

Przede wszystkim, wybierając antybiotyk przerywasz bakteriom proces LECZENIA ORGANIZMU (tak, tak, poczytaj o Germańskiej Nowej Medycynie – GNM). I w związku z tym, po wybiciu bakterii przez antybiotyk, choroba przechodzi na inne organy i układy ciała. Poza tym, jeśli układ odpornościowy nie dostaje odpowiedniej stymulacji w postaci choćby takiej gwałtownej sepsy, grypy, zapalenia płuc, świnki, różyczki, odry, itp itd (można wymieniać te zarazy w nieskończoność) – to zaczyna ZANIKAĆ. Lub, co gorsza, „z nudów” zaczyna atakować własny organizm i pojawia się choroba autoimmunologiczna.

Jaki mamy kłopot z tym związany? Otóż takie „leczenie” organizmu przez bakterie (którym zarządza podświadomość) może się skończyć, i w wielu, wielu przypadkach kończy się zgonem. Opisuje to sama germańska nowa medycyna. Nie chodzi tylko o proces leczenia wykonywany przez bakterie. Bowiem wiele chorób i objawów jest próbą leczenia organizmu przez podświadomość. Jeśli podświadoma trauma (konflikt, np konflikt terytorialny) jest zbyt silna, to proces „leczenia” zapoczątkowany przez podświadomość, może zakończyć się zawałem, udarem, innymi powikłaniami, zgonem.

To samo dotyczy bakterii. Przecież dawniej ludzie padali jak muchy od byle infekcji, bo nie było antybiotyków. Przeżywali tylko najsilniejsi (genetycznie i psychicznie), cała reszta umierała podczas takich procesów „leczenia„. Wieku 18 lat nie dożywało większość dzieci. Tak, te złe antybiotyki niejednemu z nas uratowały dupsko. Z drugiej strony, taka „farmakologiczna lobotomia” podświadomego procesu leczenia (czyli infekcji bakteryjnej) niesie ze sobą bardzo poważne skutki uboczne, o których pisałem powyżej. Do tego dochodzi jeszcze dewastacja mikroflory bakteryjnej w jelitach. A jeśli do niej dojdzie, to rozpoczyna się zjazd po równi pochyłej.

Do czego zmierzam? Zmierzam do tego, by pokazać Wam, jak niedoskonała, toporna i w sumie okrutna jest natura. Z jednej strony, od zarania dziejów program natury zakłada, że tylko nieliczni dożyją wieku dojrzałego. Z drugiej strony, natura nie przewidziała i nie akceptuje współczesnych metod radzenia sobie z tym eugenicznym programem, takich jak choćby ten antybiotyk. Nawet jeśli 90% osobników danego gatunku umrze, bo nie jest przystosowana do twardych warunków życia, to dla natury będzie to korzystne. Bo przeżyje 10% najsilniejszych i przekaże swoje geny dalej.

Pytanie brzmi, czy taki okrutny program stworzony przed milionami lat przez naturę, jest korzystny dla nas, niby oświeconych ludzi XXI wieku? Od razu odpowiadam: jest on dla nas skrajnie niekorzystny. Jak większość programów stworzonych przez okrutną macochę naturę – które w rzeczywistości XXI wieku są już tylko kulą u nogi, czy wręcz kajdanami. Przykład? Prastare, archaiczne programy podświadomości. W realiach dżungli czy wspólnoty jaskiniowej, miały one sens, miały nas bronić, zapewniać przeżycie, a naturze miały zapewniać rozród wyłącznie najsilniejszych osobników i marginalizowanie słabych.

A teraz? Teraz większość z nich nie tylko nas nie broni, ale wręcz wywołuje poważne, cywilizacyjne problemy. Takie jak plaga fobii np przed pająkami. Dawniej w realiach klimatu ciepłego taka fobia miała sens, dziś już nie ma. Kolejne pytanie dotyczy tego, po co natura tworzy ogromną rzeszę osobników nieprzystosowanych do jej realiów. Przecież tak nie powinno być. Skoro są jakieś ustalone realia i standardy pobytu na Ziemi, tej Ziemi, to po co tworzy ona osobniki różnych gatunków, które są skreślone już na starcie?

Te zagadnienia są zagadnieniami fundamentalnymi. Ezoterycy i okultyści mawiają: „natura jest bogiem. Spójrz głębiej w naturę, a zrozumiesz wszystko„. I wcale nie chodzi tutaj o łzawe sentencje z portali, głoszące rzekome piękno i wspaniałość równowagi w naturze, okraszone na dodatek pięknymi obrazkami malutkich, słodkich zwierzątek. Tu chodzi wręcz o tego przeciwieństwo. Natura, utożsamiana z bogiem tej planety (demiurg / jahwe), jest bogiem bezwzględnym i okrutnym, wrogim szczęściu, wolności i spełnieniu jednostek zamieszkujących ten łez padół. W tym oczywiście ludzi.

Bo Ty nie masz, wręcz nie możesz realizować swoich celów, masz realizować cele natury (trzy podstawowe cele natury u każdego gatunku to: rozmnażanie, zdobywanie zasobów, ekspansja terytorialna). Nie chcesz się rozmnażać, kwestionujesz istniejący model społeczny, buntujesz się? A proszę bardzo, ale licz się z tym, że natura (demiurg) wygeneruje w Twoim organizmie chorobę, która skróci Ci życie np o 10, 20 lat, lub więcej.

Hashimoto, choroba Gravesa-Basedowa, toczeń, stwardnienie rozsiane, IBS, RZS i inne – to są choroby, które ja nazywam „chorobami buntowników„. Są obecnie plagą, szczególnie w młodym pokoleniu, które już trochę przejrzało na oczy, i np nie chce zagrzebywać się w pieluchy w wieku 20 lat, jak to drzewiej bywało. I tym samym, nie chce realizować celów i programów wymaganych przez naturę. Więc natura uważa ich za „osobniki nieprzystosowane” i „nagradza” ich takimi chorobami.

Na dodatek mechanizmy, które sprawdzają się w świecie zwierząt, w świecie ludzkim przestały się sprawdzać niemal zupełnie. U zwierząt umożliwiają one przetrwanie i rozród osobnikom najsilniejszym. Zaś u ludzi te same mechanizmy natury, pozwalają przetrwać i prosperować największym skurwysynom. Które to skurwysyny, prowadzą naszą planetę ku niemal apokaliptycznemu, globalnemu kryzysowi, w którym możliwa jest całkowita zagłada biosfery i życia.

Natura jest bogiem, który premiuje i nagradza zło. Popatrz na tych, którzy wzorowo, z pełnią poświęcenia realizują cele natury. Na tych kapitalistów, psychopatów, ludzi złych, i innych takich. Oni na biedę nie cierpią, i tryskają energią, witalnością, chęcią życia. Podczas gdy Ciebie nie postawi na nogi żadna kawa, żadne zioło, hormon, lekarstwo itp itd.

Taki zły drań, kapitalista, psychopata, łajdak, zabijaka – może jeść śmieci z kubła i odpady z reaktora atomowego, i przy okazji z 100 innych trucizn dziennie (alkohol, amfetamina, glutaminian, aspartam). A i tak będzie miał energii, witalności, kreatywności i siły aż do zerzygania. Ty natomiast dbasz o zdrowie, nie jesz śmieci, zażywasz zioła, suplementy.. A i tak to nic nie daje.

Bo pomimo trzeciej już kawy, o 14:00 padasz na pysk a o 22:00 chce Ci się wyć ze zmęczenia i braku energii. Znasz ten mechanizm? To jest temat na zupełnie inne dociekania. Bowiem tu dochodzą kwestie takie jak zaprogramowanie podświadomości, takie jak ekstrawertyzm i introwertyzm. I w końcu takie, jak wzajemne podkradanie sobie energii życiowej, np w miejscu pracy.

Pisałem o tym nieco szerzej w artykule poniżej:
Ezoteryka i drapieżniki wśród ludzi. Dzieją się rzeczy, o których ludzie nie mają pojęcia..

Natura, czy też bóg tej planety (jak zwał tak zwał) to mechanizm okrutny, który wręcz zdaje żywić się nieszczęściem i cierpieniem powołanych do życia istot. Zrozumienie tych mechanizmów jest kluczowe, dlatego tak często o tym wspominam. Bowiem wszystkie ludzkie systemy (wszystkie co do joty!) opierają się na rdzeniu natury i na jej okrutnych, barbarzyńskich programach. Kapitalizm, polityka, patriarchat, ekonomia, relacje międzyludzkie – wszystkie te systemy mają w sobie ową barbarzyńską naleciałość natury. Wszystkie generują nieskończone cierpienie ludzi na Ziemi.

Niestety, prawda jest taka, że tkwimy w samym środku jakiejś porąbanej, kosmicznej dystopii. Tkwimy na planecie więziennej, planecie piekła. Czy też planecie czyśćca, jak wolą mówić niektórzy ludzie znający tę tematykę. Wszystkie wartości na tym łez padole są odwrócone w sposób lustrzany – o 180 stopni. Wszystko co tu istnieje, na czele z programami matki natury, na czele ze złą i bardzo drapieżną ludzką naturą, zostało celowo spartaczone.

Patrząc na tą globalną dystopię, trudno nie doszukiwać się wręcz geniuszu, geniuszu zła, w tak dokumentnym spartaczeniu tego wszystkiego. A co, jeśli to nie jest spartaczenie, a celowa, świadoma kreacja? Wszak takie trudne piekielne planety – planety drugiej szansy, czy też „kuźnie dusz” dla słabo rozwiniętych dusz niemowlęcych i dziecięcych, też mają swoje miejsce we wszechświecie. Świadomość tego o czym piszę, nie jest łatwa do zaakceptowania.

Wracając do tytułu felietonu: Tak, życie jest sztuką pożegnań i umierania. Czyli tego, co nie chcemy, czego się wystrzegamy. Ludzie świadomi, tacy jak wielu Czytelników stron takich jak moja, rodzą się albo po to, by coś zmienić w świecie, choćby na bardzo niewielką, minimalną skalę. Lub rodzą się po to, by zrozumieć, zaakceptować, pogodzić się ze światem i umrzeć. I więcej nie wcielać się na Ziemi. Choć co do tej drugiej opcji, zdania znawców tej tematyki są podzielone. Co, jeśli my jesteśmy do tej planety przypisani na stałe? I musimy się tu rozwijać i ewoluować razem z tymi lemingami, kapitalistami, islamistami?

Przeczytaj też inne wpisy z mojej strony o tej tematyce:
Życie jest sztuką umierania i pożegnań..
Ziemia jest planetą piekła a dusze na niej są więźniami. Jak się uwolnić?
Ziemia jest planetą piekła, a my jesteśmy więźniami. Czy jest nadzieja na zmianę?
Czy Bóg nas nienawidzi? Bierze on stronę zła
Czy chrześcijański „bóg” nas nienawidzi? Cytaty biblijne
„Ja jestem życiem i służę życiu”. Globalny kryzys to choroba, która ma uleczyć planetę

Autor: Jarek Kefir Czytaj dalej „Życie jest sztuką pożegnań i umierania.. (2)”

HIPOTECZNI KREDYCIARZE: NAJWIĘKSI NAIWNIACY

Hipoteczni kredyciarze: najwięksi naiwniacy naszych czasów

„Chciałbym was ostrzec. Jesteście najlepszym, krwistym i z niezwykle długim terminem ważności mięchem dla opasłej elity świata, o której wy, żuczki, nie macie pojęcia. Hipoteczni kredyciarze – najwięksi naiwniacy współczesnych czasów.

Adam ma 37 lat i wypija piwo za piwem. Robi tak prawie co wieczór, bo uważa, że piwo to żaden alkohol, a pozwala zasnąć. Jego żona, Alicja, już się przyzwyczaiła. No i co z tego? Ciężko pracuje, musi odreagować, tłumaczy męża. W ich wykwintnym domu na przedmieściach, a właściwie w zapyziałej onegdaj wsi przyklejonej do miasta, której pola i łąki (ku uciesze podupadłych rolników) stały się  placem budowy dla stęsknionych sielanki mieszczuchów; jest czysto, ze smakiem i po nowoczesnemu.

Adam: mój Boże, czasem kłóciliśmy się do rana urządzając nas wymarzony dom. Przeglądaliśmy dziesiątki katalogów, robiliśmy wizualizację. Oboje byliśmy zgodni, że nasze gniazdko musi być wyjątkowe. Żadnych tanich rozwiązań, półśrodków i tandety. To miało być nasze miejsce na całe życie. Zaciągnęliśmy 400 tys. kredytu hipotecznego na 50 lat. Ale byliśmy raptem przed 30-tką. Oboje: dobre posady w firmach, solidne wykształcenie, języki. Modlić się już tylko o zdrowie, powtarzaliśmy. Reszta na pewno się ułoży.


Budowa domu trwała trzy lata. To był czas, o którym Adam mówi krótko: amok.

Byłem jakby na wiecznym haju. Codziennie po pracy leciałem na budowę jak na skrzydłach. W nocy spałem po 5 godzin. Alicja każdą wolną chwilę spędzała przed komputerem. Urządzała w wirtualu pokój za pokojem. Jeździliśmy też po centrach handlowych. Szukaliśmy mebli, tkanin, dodatków, naczyń, lamp. Trzy lata w klimacie nieustającego podekscytowania. Bank wypłacał, jak obiecał, transzę za transzą. Konto puchło od zastrzyków gotówki, której bym nie wypracował przez kilkadziesiąt lat harówki w firmie. A tu masz. Jest! Możesz działać, załatwiać, tworzyć. Wtedy czułem się jak król. Jak pan swego losu.

Zdawałem sobie sprawę z konsekwencji. Że będę spłacał raty przez dziesiątki lat. Ale o codzienności w nowym, moim domu, myślałem wyłącznie w różowych kolorach. Kominek, żona na kanapie z lampką wina w dłoni, dzieci śpią każde w swoim pokoju. Stopy ogrzewa rasowy pies… Tak, nabijam się teraz sam z siebie. Ale takie fantazje snułem, rzucając się po placu budowy. Myślałem: poznałem wspaniałą kobietę. Pragnąłem stabilizacji. Nie bałem się ojcostwa. Planowaliśmy z Alą dwoje dzieci. Najlepiej z niewielką różnicą wieku. Fundamentalne decyzje podjąłem przed 30-tką, więc  miałem całe życie przed sobą na ich realizację. Nie chciałem tracić czasu. Szczęście było w zasięgu ręki. To, że na koszt banku? I co z tego?

Nie pierwszy i nie ostatni zaciągam z młodą żoną kredyt na dom na przedmieściach. Bóg da, to i spłaci się wcześniej. A póki co, buduj, urządzaj, spładzaj dzieci przed kominkiem i ciesz się rodziną w wieczory na tarasie. Po sześciu latach takiego życia, głęboka depresja i rozwód wiszący na włosku. Długo nie mogłem pogodzić się z tym, że ja, rozsądny facet, uległem iluzji jak naiwne dziecko. Gdzie popełniłem błąd? Kto mną zmanipulował? Czułem się jak idiota. Codzienna presja była tak silna, że przestałem cieszyć się czymkolwiek. Przestałem sypiać z żoną. Ona była w wiecznych pretensjach, a po urodzeniu niepełnosprawnego syna, egzystowała już tylko dla niego. Moje życie stało się nie do zniesienia.


Alicja: Dziwisz się, że tak spokojnie o tym rozmawiamy? Dwa lata trwało, zanim Adam wylizał się z depresji i mogliśmy podjąć jakieś racjonalne kroki. Tak, nasz dom, nasze drugie dziecko (to prawdziwe leży w specjalistycznym wózku, kilkuletni chłopiec z porażeniem mózgowym) jest obecnie wystawiony na sprzedaż. Idzie ciężko, bo koniunktura na domy spadła, a my chcielibyśmy po sprzedaży wyjść choć z małą góreczką. O sprzedaży myśleliśmy od dawna, ale baliśmy się przyznać do tego przed sobą. Dom miał być przecież naszą ostoją i schronieniem. Tymczasem z roku na rok stawał się ciężarem nie do udźwignięcia. Upiorną skarbonką na kasę.

Adam tyrał od świtu do nocy, aby utrzymać odpowiedni standard życia. Ja również, pomimo choroby dziecka, wróciłam na pół etatu do pracy. Żyliśmy w tak niewyobrażalnym kieracie, że… skończyło się chorobą męża i poważnymi kłopotami finansowymi, z których coraz trudniej się wyplątać. Leczenie i rehabilitacja syna pochłaniają majątek. Dom i jego dopieszczanie już dawno zeszły na dalszy plan. Z czasem zrozumieliśmy, że to nie jest dobre miejsce dla nas, że dom wcale nas nie cieszy, za to przysparza dodatkowych trosk, a nieustanne kursowanie do miasta po prostu wykańcza.

Adam: To nie niepełnosprawność mojego syna spowodowała, że poczułem bezsens swojej egzystencji na przedmieściach, choć jego choroba stała się kropką nad i. To presja comiesięcznych zobowiązań finansowych wypala mnie od środka i na pozór banalne sprawy, które drążyły na swój sposób, jak kropelki. Po głowie kołowało pytanie: kurna, stary, po co ci to wszystko? Po jaką cholerę? Pytasz, co to było na przykład? Proszę bardzo! Jeszcze podczas budowy mieliśmy w głowach z Alą taki obrazek, że w naszym ogrodzie będą się odbywały grill party przez całe lato. Że znajomi z miasta będą walić drzwiami i oknami.


Wiadomo, świeże powietrze, niedaleko las. I wiesz co, jak udało się zorganizować dwa grille dla znajomych latem, to już było dobrze. Każdy ciągle zagoniony, każdy ma swoje terminy. Inna pierdoła; choinka w salonie. Żona miała taką wizualizację. Robi święta dla całej rodziny. Wielkie pachnące drzewo jarzy się od lampek. Przy stole rodzina Alicji i moja. Dzieciaki ganiające się po domu. Wiesz ile takich Wigilii udało się nam zorganizować przez dziewięć lat mieszkania tu? Dwie. I to ile musieliśmy się naprzekonywać, że można dojechać do nas przez zimowe śniegi.

Adam kontynuuje: To może głupio zabrzmi, ale ciągle wyskakiwało coś, co nas… zaskakiwało. I w rezultacie uwierało jak kamyk w bucie. Wiosenne błoto wnoszące się wiecznie do domu, krztuszący się dymem kominek, usterki architektoniczne, o których wcześniej nie zdawaliśmy sobie sporawy, np. uciążliwa wilgoć w naszej wypieszczonej sypialni, bo dach został wadliwie położony, a naprawa kosztowałby majątek. Albo takie atrakcje: smród z okolicznych pól po wylaniu obornika utrzymujący się przez kilka dni. Pies uwiązany przy posesji sąsiada, ujadający całe noce. Problem z dojazdem karetki do Kuby zimą.

Masa pieniędzy wydawana na paliwo, bo dojeżdżaliśmy do pracy samochodem. Wiesz, takie życie na wsi nie jest dla każdego. Biały domek z ogródkiem to miłe dla podświadomości wyobrażenie, ale utrzymanie go wymaga nakładów, o których nikt nakręconym nabywcom woli nie wspominać. Pół biedy, jak te dobra są wolne od hipoteki. Kiedy jednak wszystko jest na kredyt, twoje życie staje się niepostrzeżenie formą współczesnego niewolnictwa. Presja spłaty kolejnych rat ogłupia do tego stopnia, że przestajesz myśleć o czymkolwiek innym. Niby konsumujesz dobra, ale one są bez smaku. Stają gulą w gardle. W końcu masz ochotę zwymiotować.

Alicja: Już w trzecim roku mieszkania tu zaczęło się miedzy nami psuć. Była ostra zima. Opał skończył się przedwcześnie. Musieliśmy wziąć kolejną pożyczkę, aby dokupić węgiel. Kubuś wtedy nawet jeszcze nie siedział. Byłam z nim sama od rana do nocy. Adam w tym czasie w pracy. Wieczorami zawzięcie się kłóciliśmy; o kasę, o syna, o własne niezaspokojone potrzeby. W domu czułam się jak w więzieniu, a Adam czuł się do domu uwiązany jak pies. Ja tęskniłam za gwarem i ludźmi.


Chciałam wychodzić z Kubą z czterech ścian, Adam wracał do domu i padał ze zmęczenia. Nie miał żyłki do majsterkowania, jakiejś ogrodniczej pasji czy coś, nie bawiło go to. Przesiadywał w rachunkach i liczył, ile musimy zarobić, aby pchnąć ten cholerny kredyt do przodu choć o parę lat. Liczył i liczył i… szedł przed tv z cztero pakiem piwa. Wiedział, że to jest nierealne. Że trzeba się z tym pogodzić; tak już będzie miesiąc w miesiąc w sumie do końca życia. Najpierw haracz dla banku i inne zobowiązania. Reszta dla nas. Tylko co z tej reszty zostawało!

Adam: W depresję wpadłem po sześciu latach takiego życia. Hipoteka i niepełnosprawność syna przerosły mnie. Nic, kompletnie nic mnie nie cieszyło. Widziałem beznadzieję swojej sytuacji i czułem totalną bezradność. Żona i syn drażnili mnie. Praca nie przynosiła satysfakcji. Miałem ochotę uciec, wziąć jakąś pieprzoną gumkę z myszką i wymazać ten idiotyczny obrazek; dom z ogródkiem, żonę w halce przed kominkiem, rasowego psa… Pach, nie ma tego już. To mi się tylko przyśniło. Jestem wolny!

Depresja męża, to był koszmar. To choroba, która dotyka pozostałych członków rodziny. Poważnie zastanawiałam się wtedy nad rozwodem z Adamem. Chciałam wyprowadzić się z Kubą do miasta. Wytrwaliśmy, ale czy jesteśmy szczęśliwi? W każdym razie nie tak, jak sobie to wyobrażaliśmy na ślubnym kobiercu. Po dziewięciu latach małżeństwa nie boję się powiedzieć: jesteśmy wciąż razem, bo wiąże nas niepełnosprawny syn i… kredyt hipoteczny. Spłata rat jeszcze przez 41 lat. Skończymy, gdy będziemy pod 80-tkę! Kuba przekroczy 50-tkę. Dopiero teraz to wszystko do mnie dociera. Żyjemy w iluzji, która – paradoksalnie – stała się naszą rzeczywistością. Musimy z tym skończyć. Sprzedaż domu, to teraz nasze największe marzenie. Mamy go serdecznie dość.”

(Źródło nieznane)


🍀 Chcę Cię serdecznie zaprosić do wsparcia Kefirowego miejsca dyskusji, świadomości i rozwoju. Twoje wsparcie jest kluczowe dla powstawania nowych, fascynujących artykułów. Aktualnie przeżywam różne wyzwania życiowe – jest ich dość dużo. Twój wkład sprawi, że będę w stanie kontynuować pasję dzielenia się z Wami ciekawą wiedzą. Nie mam dostępu do źródeł utrzymania, jakie mają duże media. Twój wkład pozwoli mi regularnie dostarczać wysokiej jakości treści:

1️⃣ Przelew na konto o nr: 16 1020 4795 0000 9102 0139 6282

Przelewy z zagranicy:
-Kod BIC (Swift): BPKOPLPW
-IBAN: PL16102047950000910201396282

2️⃣ Przez Pay Pal: https://www.paypal.com/cgi-bin/webscr?cmd=_s-xclick&hosted_button_id=QFQ8UFRVAKUCG

3️⃣ Przez Buy Coffe: https://buycoffee.to/kefir

4️⃣ Przez klucz BTC: bc1qlx8la2wdmfwnsx8kfr27tu43u0ux6fyamhnevm

5️⃣ Przez Revolut:
Nr konta: 39291000060000000004742686
IBAN: LT603250012867538063
BIC: REVOLT21

POLITYCZNIE POPRAWNY BUNT I MARZENIA U MILLENIALSÓW

Doszedłem do wniosku, że dziś nawet bunt musi być politycznie poprawny i społecznie akceptowalny. Dziś także marzenia musisz mieć politycznie poprawne i społecznie akceptowalne.

Tak więc dzisiejsi ‚buntownicy’ buntują się przeciwko testowaniom kosmetyków na zwierzętach. To jest społecznie akceptowane.

Buntują się także przeciwko ingerencji człowieka w środowisko – głównie w aspekcie emisji CO2. To też jest społecznie akceptowane. Gdybyście Wy widzieli, jak owi „wojownicy o lepsze jutro” walczą o prawa zwierząt i CO2! Z jaką zawziętością! Jest to w zasadzie jedyna emanacja ich stricte „religijnej namiętności”. Ujawnia się tutaj, na polach akceptowanych społecznie i politycznie poprawnych. Na wszystkich innych polach została ona zablokowana, a Ci ludzie mówią wtedy, o ironio, że przecież świata nie zbawią, że co ich obchodzi głód w Afryce, a poza tym – nie wierzą w teorie spiskowe i inne oszołomstwo. Raz przy wklejce porzuconego psa na facebooku, zapytałem znajomego, czy warto walczyć? On odpowiedział, że warto, i że wręcz należy walczyć!


Na tej samej zasadzie działał „bunt” przeciwko ACTA. Został on oficjalnie namaszczony przez polityków i media. I tylko i wyłącznie z tego powodu ludzie „zbuntowali” się  korporacjom. Gdyby nie medialne i społeczne namaszczenie buntu ws. ACTA, to zdecydowana większość tych, co była na demonstracjach i co dodawała sobie w facebooku: „stop ACTA” – nie kiwnęła by palcem, ba, broniłaby tej międzynarodowej ustawy. Co by było, gdyby media w ogóle nie zajmowały się tematem ACTA? Zasada pierwsza myślenia „owieczki”: jeśli czegoś nie ma w TV, to znaczy, że nie istnieje. Po drugie: nikt na ulicę by nie wyszedł, ba, wtedy byłoby to obciachem..

Tak samo jest z marzeniami. Muszą być poprawne politycznie i akceptowane przez społeczeństwo. Musisz chcieć i dążyć do tego, co chcą inni. Inaczej spotykasz się z odrzuceniem, ostracyzmem. Właściwie nie ma czegoś takiego jak „indywidualne marzenia”. Wszystko zostało już dawno temu skatalogowane, jeszcze na długo przed Twoimi narodzinami. I teraz cały świat wymaga od Ciebie, byś to samo skopiował i przyjął jako „własne”.


🍀 Chcę Cię serdecznie zaprosić do wsparcia Kefirowego miejsca dyskusji, świadomości i rozwoju. Twoje wsparcie jest kluczowe dla powstawania nowych, fascynujących artykułów. Aktualnie przeżywam trudności finansowe, mimo pracy na etacie. Twój wkład sprawi, że będę w stanie kontynuować moją pasję dzielenia się ciekawą wiedzą. Nie mam dostępu do źródeł utrzymania, jakie mają oficjalne media propagandowe. Twój wkład pozwoli mi regularnie dostarczać wysokiej jakości treści.

P.S. Uruchomiłem możliwość wsparcia moich publikacji przez Bitcoin (punkt nr 4, poniżej):

1️⃣ Przelew na konto o numerze: 16 1020 4795 0000 9102 0139 6282

Przelewy z zagranicy:
-Kod BIC (Swift): BPKOPLPW
-IBAN: PL16102047950000910201396282

2️⃣ Przez Pay Pal: https://www.paypal.com/cgi-bin/webscr?cmd=_s-xclick&hosted_button_id=QFQ8UFRVAKUCG

3️⃣ Przez Buy Coffe: https://buycoffee.to/kefir

4️⃣ Przez klucz BTC: bc1qlx8la2wdmfwnsx8kfr27tu43u0ux6fyamhnevm

5️⃣ Przez Revolut:
Nr konta: 39291000060000000004742686
IBAN: LT603250012867538063
BIC: REVOLT21