MÓWILI: „BEZ AMBICJI I PIENIĘDZY JESTEŚ NIKIM”. TERAZ UMIERA I ŻAŁUJE STRACONYCH CHWIL

Mówili mu: bez ambicji i pieniędzy jesteś nikim. Dziś umiera i żałuje każdej straconej chwili

Najważniejsze są doświadczenia i życiowe lekcje – są one bezcenne i nie są przeliczalne na żadne możliwe pieniądze. W artykule który wklejam jest opisana szokująca i zarazem niezwykła historia człowieka, który przez całe życie szedł do celu (zysku) po trupach.

Był tak zawładnięty żądzą zarabiania, posiadania i władzy, że nie miał kiedy żyć, kiedy doświadczać i kiedy wydawać zarobionych pieniędzy. Odsunęli się od niego znajomi, dwie narzeczone (które sam spławił), rodzina bliższa i dalsza. Teraz ten człowiek umiera na raka, który nie daje praktycznie żadnej nadziei na wyleczenie.

Niezwykłe i zarazem szokujące są wnioski, do jakich dochodzi ten człowiek. Są one bliskie wnioskom, do jakich dochodzi człowiek oświecony. Często na naszej planecie jest tak, że dopiero bliska perspektywa śmierci powoduje, że ludzie odrzucają morderczy wir pracy i gonienia nie wiadomo już za czym, i dochodzą do bardzo cennych wniosków. Ich życie najpierw popada w ruinę, potem się zmienia. A potem oni umierają.

przemijanie i umieranie

.

Kilka wniosków jest wspólnych dla ludzi, którzy stoją już nad grobem – czy to z powodu starości, czy to z powodu ciężkiej choroby:
-„Żałuję że nie żyłem naprawdę, pełnią życia, że się bałem”
-„Żałuję że byłem tak spięty, niepewny siebie i mało spontaniczny”
-„Żałuję że nie powiedziałem jej że ją kocham / lubię, że nie miałem odwagi mówić wprost tego co uważam i czuję”
-„Żałuję każdej chwili straconej na iluzję życia”

Można się tylko domyśleć, czy tego typu już ostateczną lekcję mieli oni w życiowym planie, i jakie będzie ich następne życie. Czy oznacza to wstąpienie na wyższy poziom świadomości duszy? Jest siedem poziomów świadomości. Najbardziej problematyczne dla naszej planety są pierwsze trzy. Poziom pierwszy to świadomość ludzka tylko lekko wyżej niż ta zwierzęca.

Poziom drugi to ludzie będący „solą Ziemi„, tej Ziemi. Będący beneficjentami, ale jednocześnie bezwolnymi bateriami (ofiarami) systemu. Poziom drugi to ekscytacje emocjonalne i społeczne ubezwłasnowolnienie. Najcięższym poziomem jest poziom trzeci – poziom egoizmu, poziom kapitalistów, bankierów, polityków, psychopatów. Wyjściu z tego poziomu świadomości na wyższy towarzyszą najbardziej dramatyczne wydarzenia.

pieniadze

.

Takie jak to opisane w artykule. Wyżej jest poziom illuminacji serca. Polska jako świadomość zbiorowa jest w fazie przejścia z poziomu trzeciego na poziom czwarty. Widać było to choćby po tym, jacy ludzie rządzili w latach 2007 – 2015 (poziom 3) a jacy rządzą teraz (poziom 4). Ale do upragnionego poziomu 7 (korona stworzenia) wciąż daleko.

Według starożytnych nauk, zarówno dusze ludzkie, jak i całe państwa, cywilizacje, narody, mają do przepracowania, przerobienia siedem poziomów świadomości, mentalności. Dla przypomnienia, wklejam listę tych poziomów świadomości:

  1. Malchut – stan zepsucia, stan świadomości bliski zwierzęcemu – potrzeba bezpieczeństwa i przeżycia za wszelką cenę, silne impulsy i instynkty;
  2. Hod – stan ubezwłasnowolnienia społecznego – potrzeba silnych doznań, emocji, ekscytacji, konieczność ulegania społeczeństwu, jego rygorom pełnym fałszu i hipokryzji (na tym poziomie była Polska po 1989 roku do około 2000, 2005 roku. Wtedy było właśnie zachwycenie się zachodem, konsumpcjonizmem, narkotykami, klubami, subkulturami);

  3. Netzach – dominacja egoizmu – potrzeba bogactwa, dominacji i władzy (czyli to co mamy teraz: bezwzględny, drapieżny kapitalizm, wyzysk, przemoc, rywalizacja, hierarchizm. Dominacja banków, korporacji, biznesu. Na końcu tego poziomu jest Polska, ten system się wali. Idealnymi reprezentantami poziomu Netzah jest Platforma Obywatelska, Nowoczesna i jej wyborcy – korporacyjne lemingi);

  4. Tiferet – olśnienie świadomości – uczucie, serce. Jest to poziom gdy wreszcie do nas dochodzi świadomość, że nie można całe życie żyć pusto i próżno, jak na poziomach poprzednich. (do tego poziomu zmierza teraz nasz naród – jest to poziom polityki, idei, aktywizmu, szerokiej działalności obywatelskiej, charytatywnej itp.);

  5. Gewura, Chesed, Bina – mądrość – obfitość, poziom „maga” czyli osoby biegłej w wiedzy, ale znowu nie tak do końca, nie w pełni..

  6. Chochma – zrozumienie – uświadomienie. Poziom zerwania z negatywizmami i poziomu poprzedniego, trochę w nim nawet smutku i żałoby. Większy wgląd w boskość, większa pokora (ta prawdziwa, a nie udawana), ale wciąż brak pełni boskości;

  7. Keter – korona stworzenia – sfera doznawania indywidualnego, stan boskości na Ziemi.

1473007020_jsykok_600

.

W linku poniżej macie rozwinięcie tych zagadnień. Poziomy świadomości dotyczą zarówno pojedynczych osób, jak i zbiorowości:
http://wiedzaduchowa24.sennik-mistyczny.pl/poziomy_swiadomosci,93.html

A teraz zapowiadany fragment artykułu z MamaDu. To tylko dozwolona prawem kopia (1/3 artykułu). Aby przeczytać całość musisz samodzielnie kliknąć w link umieszczony pod tym fragmentem:

Cytuję: „Moja babcia powiedziała kiedyś, że zawsze dostajemy to, czego najbardziej się boimy. I zawsze wróci do nas to, co dajemy. I nawet, jeśli to tylko przesądy staruszki, nawet jeśli to tylko nasz, polski, lęk – w jego przypadku sprawdziło się w 100 procentach.

P. od kilkunastu miesięcy choruje na raka. Ma 39 lat, ponad dwadzieścia kilogramów mniej, łysą głowę. I pierwszy raz w swoim dorosłym życiu czuje się bezradny, choć ma dostęp do najlepszych lekarzy. I do najnowocześniejszych metod leczenia. Tyle, że jego rak nie rokuje.

Co mówi P.?
– Nie potrafię poradzić sobie w szpitalu, bo tutaj zależę od innych. Nie znam tego uczucia.
– Żałuję, że odrzuciłem M. (jego dawna narzeczona), że nie przeprosiłem K. (jego dawna narzeczona). Mam setki osób na sumieniu, wiele spraw zaniedbałem, bywałem bezwzględny.
– Że byłem zajęty robieniem kariery i myśleniu o tym, ile osiągam zamiast doświadczaniem życia.

Tak, dawni przyjaciele P. ze studiów odwiedzają go. Widzą jego umieranie, współczują. Przynoszą książki, których nie ma siły czytać, opowiadają historie, jak go podziwiali, chociaż to już nie sprawia, że jest dumny. Mówią mu: będzie dobrze, po czym wracają do swojego życia. Do partnerów, partnerek, żon, dzieci, do swoich mniejszych ambicji, mniej bogatego życia, ale przytulnych domów.”

Autor: „Matka żona i kłopoty” blog
DALEJ: http://matkazonaiklopoty.mamadu.pl/121113,inni-sa-gorsi-kasa-i-pozycja-najwazniejsza-i-ja-to-mowilem-o-mezczyznie-umierajacym-na-raka

system

.

I jeszcze jeden cytat na koniec – o upadku systemu pośpiechu i kariery za wszelką cenę z trzeciego poziomu świadomości:

Cytat: „Kultura pośpiechu powoli pęka. Tak się nie da na dłuższą metę. Trudno jest nam dziś powiedzieć, że jesteśmy dorośli, bo nie wiemy, co to znaczy. Możemy mieć dzieci, kiedy chcemy i jeśli chcemy, brać ślub, kiedy chcemy i jeśli chcemy, możemy grać na playstation i kupować koszulki z Hello Kitty, mimo że mamy 40 lat. Nasi rodzice żyli inaczej i przekazali nam rady: żeby nie ryzykować, żeby szukać stałości, żeby się ustatkować.

Chcemy żyć inaczej niż oni, ale nie umiemy się uwolnić od ich wpływu. I zazdrościmy 20-latkom, że robią to, na co my nie mamy czelności. Żyjemy pomiędzy rodzicami, którzy 25 lat pracowali w jednym miejscu, a młodymi freelancerami bez lęków. Jestem tak samo zdenerwowana i przygnębiona jak wcześniej. Nie jestem selfcoachingującym się buddą na chmurce, który mówi sobie: osiągnij wewnętrzny spokój. Raczej powtarzam sobie: odpierdol się od siebie, starasz się najlepiej, jak potrafisz.”
Autor: Małgorzata Halber
.

jarek kefir

Czy wiesz, że tylko jedna na 4000 osób odwiedzających moją stronę wspiera jej istnienie finansowo, poprzez darowiznę? Dzięki dobrowolnym darowiznom mogę utrzymać stronę, jak i docierać z demaskacjami i ukrywaną wiedzą do setek tysięcy ludzi. Wesprzyj moje publikacje, jak je lubisz. Byt wolnych mediów jest teraz ciężki i od dobrej woli Czytelników zależy ich istnienie:

Na konto bankowe:
Dla: Jarosław Adam
Numer konta: 16 1020 4795 0000 9102 0139 6282
Tytułem: Darowizna

Wpłacającym z zagranicy potrzebne są także te dane:
Kod BIC (Swift): BPKOPLPW
IBAN: PL16102047950000910201396282

Na Pay Pal: Kliknij poniższy obrazek:

Życie jest sztuką pożegnań i umierania.. (2)

Życie jest sztuką pożegnań i umierania.. (2)

duchowośćAby zrozumieć to, co chcę Wam przekazać poniżej w tym felietonie, polecam przeczytać cytat Dymitra Wereszczagina, rosyjskiego okultysty i speca od wojny psychotronicznej:

Cytat: „Ciało człowieka to niewyobrażalnie skomplikowana konstrukcja, której części są wzajemnie powiązane. Nie wolno postrzegać człowieka jako plik niezwiązanych ze sobą komponentów, ponieważ wtedy problemy będą się nawarstwiać. Organ niby wyleczony, ale choroba przerzuciła się na kolejny. Wymyślono antybiotyki pomocne w zwalczaniu bakterii – na to organizm odpowiedział zmniejszeniem odporności. Po co organizm ma sam walczyć z chorobą, skoro z zewnątrz przychodzą substancje tłumiące chorobę? W toku ewolucji odporność po prostu zanika, czując się niepotrzebna – wskutek zwycięskiej parady antybiotyków i innych lekarstw [szczepień].”

Z drugiej strony, te mechanizmy generowane przez naturę / ewolucję są po prostu okrutne. W przypadku infekcji , w tym ciężkiej, masz do wyboru bowiem dwa wyjścia, jakie daje Ci natura:
1. przejść chorobę, nawet tą bardzo ciężką, i wyzdrowieć, zyskując potężną odporność i siłę;
2. zdechnąć jak pies w boleściach, bo macocha natura nie zna czegoś takiego jak antybiotyk.

I teraz: masz jakąś kurewsko ciężką infekcję typu posocznica piorunująca (sepsa) i wybieraj.. Gdy nie zastosujesz antybiotyku, to grasz w rosyjską ruletkę z dość sporym prawdopodobieństwem zgonu w męczarniach. A gdy wybierzesz trzecie wyjście którego powyżej nie napisałem bo natura w swojej ułomności go nie przewidziała (czyli antybiotyk), to będą konsekwencje.

Przede wszystkim, wybierając antybiotyk przerywasz bakteriom proces LECZENIA ORGANIZMU (tak, tak, poczytaj o Germańskiej Nowej Medycynie – GNM). I w związku z tym, po wybiciu bakterii przez antybiotyk, choroba przechodzi na inne organy i układy ciała. Poza tym, jeśli układ odpornościowy nie dostaje odpowiedniej stymulacji w postaci choćby takiej gwałtownej sepsy, grypy, zapalenia płuc, świnki, różyczki, odry, itp itd (można wymieniać te zarazy w nieskończoność) – to zaczyna ZANIKAĆ. Lub, co gorsza, „z nudów” zaczyna atakować własny organizm i pojawia się choroba autoimmunologiczna.

Jaki mamy kłopot z tym związany? Otóż takie „leczenie” organizmu przez bakterie (którym zarządza podświadomość) może się skończyć, i w wielu, wielu przypadkach kończy się zgonem. Opisuje to sama germańska nowa medycyna. Nie chodzi tylko o proces leczenia wykonywany przez bakterie. Bowiem wiele chorób i objawów jest próbą leczenia organizmu przez podświadomość. Jeśli podświadoma trauma (konflikt, np konflikt terytorialny) jest zbyt silna, to proces „leczenia” zapoczątkowany przez podświadomość, może zakończyć się zawałem, udarem, innymi powikłaniami, zgonem.

To samo dotyczy bakterii. Przecież dawniej ludzie padali jak muchy od byle infekcji, bo nie było antybiotyków. Przeżywali tylko najsilniejsi (genetycznie i psychicznie), cała reszta umierała podczas takich procesów „leczenia„. Wieku 18 lat nie dożywało większość dzieci. Tak, te złe antybiotyki niejednemu z nas uratowały dupsko. Z drugiej strony, taka „farmakologiczna lobotomia” podświadomego procesu leczenia (czyli infekcji bakteryjnej) niesie ze sobą bardzo poważne skutki uboczne, o których pisałem powyżej. Do tego dochodzi jeszcze dewastacja mikroflory bakteryjnej w jelitach. A jeśli do niej dojdzie, to rozpoczyna się zjazd po równi pochyłej.

Do czego zmierzam? Zmierzam do tego, by pokazać Wam, jak niedoskonała, toporna i w sumie okrutna jest natura. Z jednej strony, od zarania dziejów program natury zakłada, że tylko nieliczni dożyją wieku dojrzałego. Z drugiej strony, natura nie przewidziała i nie akceptuje współczesnych metod radzenia sobie z tym eugenicznym programem, takich jak choćby ten antybiotyk. Nawet jeśli 90% osobników danego gatunku umrze, bo nie jest przystosowana do twardych warunków życia, to dla natury będzie to korzystne. Bo przeżyje 10% najsilniejszych i przekaże swoje geny dalej.

Pytanie brzmi, czy taki okrutny program stworzony przed milionami lat przez naturę, jest korzystny dla nas, niby oświeconych ludzi XXI wieku? Od razu odpowiadam: jest on dla nas skrajnie niekorzystny. Jak większość programów stworzonych przez okrutną macochę naturę – które w rzeczywistości XXI wieku są już tylko kulą u nogi, czy wręcz kajdanami. Przykład? Prastare, archaiczne programy podświadomości. W realiach dżungli czy wspólnoty jaskiniowej, miały one sens, miały nas bronić, zapewniać przeżycie, a naturze miały zapewniać rozród wyłącznie najsilniejszych osobników i marginalizowanie słabych.

A teraz? Teraz większość z nich nie tylko nas nie broni, ale wręcz wywołuje poważne, cywilizacyjne problemy. Takie jak plaga fobii np przed pająkami. Dawniej w realiach klimatu ciepłego taka fobia miała sens, dziś już nie ma. Kolejne pytanie dotyczy tego, po co natura tworzy ogromną rzeszę osobników nieprzystosowanych do jej realiów. Przecież tak nie powinno być. Skoro są jakieś ustalone realia i standardy pobytu na Ziemi, tej Ziemi, to po co tworzy ona osobniki różnych gatunków, które są skreślone już na starcie?

Te zagadnienia są zagadnieniami fundamentalnymi. Ezoterycy i okultyści mawiają: „natura jest bogiem. Spójrz głębiej w naturę, a zrozumiesz wszystko„. I wcale nie chodzi tutaj o łzawe sentencje z portali, głoszące rzekome piękno i wspaniałość równowagi w naturze, okraszone na dodatek pięknymi obrazkami malutkich, słodkich zwierzątek. Tu chodzi wręcz o tego przeciwieństwo. Natura, utożsamiana z bogiem tej planety (demiurg / jahwe), jest bogiem bezwzględnym i okrutnym, wrogim szczęściu, wolności i spełnieniu jednostek zamieszkujących ten łez padół. W tym oczywiście ludzi.

Bo Ty nie masz, wręcz nie możesz realizować swoich celów, masz realizować cele natury (trzy podstawowe cele natury u każdego gatunku to: rozmnażanie, zdobywanie zasobów, ekspansja terytorialna). Nie chcesz się rozmnażać, kwestionujesz istniejący model społeczny, buntujesz się? A proszę bardzo, ale licz się z tym, że natura (demiurg) wygeneruje w Twoim organizmie chorobę, która skróci Ci życie np o 10, 20 lat, lub więcej.

Hashimoto, choroba Gravesa-Basedowa, toczeń, stwardnienie rozsiane, IBS, RZS i inne – to są choroby, które ja nazywam „chorobami buntowników„. Są obecnie plagą, szczególnie w młodym pokoleniu, które już trochę przejrzało na oczy, i np nie chce zagrzebywać się w pieluchy w wieku 20 lat, jak to drzewiej bywało. I tym samym, nie chce realizować celów i programów wymaganych przez naturę. Więc natura uważa ich za „osobniki nieprzystosowane” i „nagradza” ich takimi chorobami.

Na dodatek mechanizmy, które sprawdzają się w świecie zwierząt, w świecie ludzkim przestały się sprawdzać niemal zupełnie. U zwierząt umożliwiają one przetrwanie i rozród osobnikom najsilniejszym. Zaś u ludzi te same mechanizmy natury, pozwalają przetrwać i prosperować największym skurwysynom. Które to skurwysyny, prowadzą naszą planetę ku niemal apokaliptycznemu, globalnemu kryzysowi, w którym możliwa jest całkowita zagłada biosfery i życia.

Natura jest bogiem, który premiuje i nagradza zło. Popatrz na tych, którzy wzorowo, z pełnią poświęcenia realizują cele natury. Na tych kapitalistów, psychopatów, ludzi złych, i innych takich. Oni na biedę nie cierpią, i tryskają energią, witalnością, chęcią życia. Podczas gdy Ciebie nie postawi na nogi żadna kawa, żadne zioło, hormon, lekarstwo itp itd.

Taki zły drań, kapitalista, psychopata, łajdak, zabijaka – może jeść śmieci z kubła i odpady z reaktora atomowego, i przy okazji z 100 innych trucizn dziennie (alkohol, amfetamina, glutaminian, aspartam). A i tak będzie miał energii, witalności, kreatywności i siły aż do zerzygania. Ty natomiast dbasz o zdrowie, nie jesz śmieci, zażywasz zioła, suplementy.. A i tak to nic nie daje.

Bo pomimo trzeciej już kawy, o 14:00 padasz na pysk a o 22:00 chce Ci się wyć ze zmęczenia i braku energii. Znasz ten mechanizm? To jest temat na zupełnie inne dociekania. Bowiem tu dochodzą kwestie takie jak zaprogramowanie podświadomości, takie jak ekstrawertyzm i introwertyzm. I w końcu takie, jak wzajemne podkradanie sobie energii życiowej, np w miejscu pracy.

Pisałem o tym nieco szerzej w artykule poniżej:
Ezoteryka i drapieżniki wśród ludzi. Dzieją się rzeczy, o których ludzie nie mają pojęcia..

Natura, czy też bóg tej planety (jak zwał tak zwał) to mechanizm okrutny, który wręcz zdaje żywić się nieszczęściem i cierpieniem powołanych do życia istot. Zrozumienie tych mechanizmów jest kluczowe, dlatego tak często o tym wspominam. Bowiem wszystkie ludzkie systemy (wszystkie co do joty!) opierają się na rdzeniu natury i na jej okrutnych, barbarzyńskich programach. Kapitalizm, polityka, patriarchat, ekonomia, relacje międzyludzkie – wszystkie te systemy mają w sobie ową barbarzyńską naleciałość natury. Wszystkie generują nieskończone cierpienie ludzi na Ziemi.

Niestety, prawda jest taka, że tkwimy w samym środku jakiejś porąbanej, kosmicznej dystopii. Tkwimy na planecie więziennej, planecie piekła. Czy też planecie czyśćca, jak wolą mówić niektórzy ludzie znający tę tematykę. Wszystkie wartości na tym łez padole są odwrócone w sposób lustrzany – o 180 stopni. Wszystko co tu istnieje, na czele z programami matki natury, na czele ze złą i bardzo drapieżną ludzką naturą, zostało celowo spartaczone.

Patrząc na tą globalną dystopię, trudno nie doszukiwać się wręcz geniuszu, geniuszu zła, w tak dokumentnym spartaczeniu tego wszystkiego. A co, jeśli to nie jest spartaczenie, a celowa, świadoma kreacja? Wszak takie trudne piekielne planety – planety drugiej szansy, czy też „kuźnie dusz” dla słabo rozwiniętych dusz niemowlęcych i dziecięcych, też mają swoje miejsce we wszechświecie. Świadomość tego o czym piszę, nie jest łatwa do zaakceptowania.

Wracając do tytułu felietonu: Tak, życie jest sztuką pożegnań i umierania. Czyli tego, co nie chcemy, czego się wystrzegamy. Ludzie świadomi, tacy jak wielu Czytelników stron takich jak moja, rodzą się albo po to, by coś zmienić w świecie, choćby na bardzo niewielką, minimalną skalę. Lub rodzą się po to, by zrozumieć, zaakceptować, pogodzić się ze światem i umrzeć. I więcej nie wcielać się na Ziemi. Choć co do tej drugiej opcji, zdania znawców tej tematyki są podzielone. Co, jeśli my jesteśmy do tej planety przypisani na stałe? I musimy się tu rozwijać i ewoluować razem z tymi lemingami, kapitalistami, islamistami?

Przeczytaj też inne wpisy z mojej strony o tej tematyce:
Życie jest sztuką umierania i pożegnań..
Ziemia jest planetą piekła a dusze na niej są więźniami. Jak się uwolnić?
Ziemia jest planetą piekła, a my jesteśmy więźniami. Czy jest nadzieja na zmianę?
Czy Bóg nas nienawidzi? Bierze on stronę zła
Czy chrześcijański „bóg” nas nienawidzi? Cytaty biblijne
„Ja jestem życiem i służę życiu”. Globalny kryzys to choroba, która ma uleczyć planetę

Autor: Jarek Kefir Czytaj dalej „Życie jest sztuką pożegnań i umierania.. (2)”

CZEGO UCZY ŚMIERĆ, PRZEMIJANIE? NIE UMIERAJ ZA ŻYCIA!

Czego uczy śmierć? Kwestie przemijania

Komentarz Jarek Kefir: nie ze wszystkimi poniższymi twierdzeniami na temat medycyny się zgadzam.


Cytat: „Lekarze albo zajmują się ratowaniem życia, albo bezradnie przyglądają się, jak ono z nas ulatuje. Ale nawet w tym fachu niewielu jest ludzi, którzy patrzą śmierci prosto w oczy i… potrafią opisać, co w nich widzą. Oto lekcja życia udzielona przez jednego z nich.

Lekarze albo zajmują się ratowaniem życia, albo bezradnie przyglądają się, jak ono z nas ulatuje. Ale nawet w tym fachu niewielu jest ludzi, którzy patrzą śmierci prosto w oczy i… potrafią opisać, co w nich widzą. Oto lekcja życia udzielona przez jednego z nich.

„Nie ma wolności dla człowieka, jak długo nie pokonał on strachu przed śmiercią.”
Albert Camus

Mój pierwszy dzień na medycynie był wypełniony inspirującymi wykładami. Zaczęło się od spotkania z anestezjologiem, który za temat obrał sobie “wszystko, co musicie wiedzieć o medycynie”. Okazało się, że nie ma tego dużo, zaledwie trzy zasady, które kazał nam powtarzać za sobą: “Powietrze się wdycha i wydycha. Krew ma krążyć. Tlen jest dobry. Pamiętajcie o tym, a wszystko będzie dobrze”.

Już za parę dni tablica w sali wykładowej, w której wprowadzano nas w podstawy medycyny, miała zapełnić się skomplikowanymi wzorami procesów biochemicznych i rysunkami ludzkich embrionów na różnych etapach rozwoju. Tego pierwszego dnia jednak tylko jeden wykładowca zadał sobie trud, by cokolwiek na niej napisać. To był patolog. On również, podobnie jak ów anestezjolog, postanowił sprowadzić całą medycynę do jednej, podstawowej zasady. Dlatego napisał na tablicy wielkimi kulfonami jeden wyraz: ŚMIERĆ.

“Unikajcie tego – powiedział – a wszystko będzie dobrze”.

To słowo straszyło z tablicy przez cały dzień. Myślałem, że może ktoś w końcu je zetrze, ale nikt się nie odważył. Następnego dnia rano już go nie było, zastąpił je cykl Krebsa – ten niesłychanie skomplikowany, szczęśliwy mechanizm międzykomórkowy, który utrzymuje nas przy życiu, dzięki Bogu nie zważając, czy ktoś potrafił go wykuć na pamięć, czy nie. Ten, kto zastąpił to krótkie, przerażające słowo cyklem Krebsa, dał nam pierwszy wgląd w to, na czym polega prawdziwa medycyna.

Mimo nieśmiałego zajawienia śmierci w tym pierwszym dniu, przez całe studia mieliśmy się uczyć nie tego, jak się jej nie bać, tylko jak jej unikać. Nie podoba nam się wizja tego słowa wypisanego na tablicy i spoglądającego na nas tak otwarcie. Wolimy je ukrywać głęboko między wynikami badań, w kliszach z prześwietleniami, by odkryło się, gdy nas już nie będzie. Ale ono tam jest – śledzi nas, tak jak księżyc podąża za jadącym samochodem. Tak długo, dopóki nie musimy na nie patrzeć, wszystko jest w porządku. Problem polega na tym, że chociaż my jej unikamy, ona wciąż ma na nas oko.

Gdy już muszę myśleć o śmierci, widzę ją najwyraźniej w twarzach pacjentów, w momencie gdy dociera do nich, że to, co nieuchronne, jest tuż, tuż. Kiedy pojmują, że śmierć jest już blisko. Nie sposób tego zapomnieć: nie da się zapomnieć spojrzenia człowieka, który nagle rozumie, że to już teraz, że już niedługo – nie w bliżej nieokreślonej przyszłości, ale być może już dziś albo za tydzień – umrze.

Ja umieram, prawda?

Ten pacjent miał zaledwie 18 lat i mukowiscydozę. To genetyczna choroba, powodująca zagęszczanie się śluzu we wszystkich organach produkujących śluz. U tego pacjenta najgorzej było z płucami. Za sprawą milczącego porozumienia odwlekaliśmy wizytę u niego na koniec porannego obchodu, bo nocne laboratorium dostarczyło nam właśnie wyniki badań jego krwi.

W nocy wyhodowali Burkholderia cepacia – bakterię, która idealnie rozmnaża się na śluzie i zalega w płucach w końcowym, terminalnym stadium tej choroby. Ta bakteria nie poddaje się antybiotykoterapii (jedno z badań wykazało, że traktuje penicylinę jako doskonałą… pożywkę). Kiedy B. cepacia przedostanie się z płuc do krwiobiegu, nie ma już ratunku: sepsa, zapaść, zaburzenia wieloczynnościowe i… koniec.

Po krótkiej rozmowie na korytarzu weszliśmy do pokoju chorego. Byłem zdenerwowany: nic dziwnego, w końcu miałem powiedzieć temu dzieciakowi, że umiera. Nie spał. Siedział na łóżku w ciemnym pokoju, który był zagracony jak wszystkie pokoje nastolatków – plakaty, porozrzucane ubrania, migająca w ciemności konsola do gier. Wycieńczony ojciec przysiadł na krześle w kącie pokoju.

Chłopak spojrzał na nas. Gdy zobaczyłem wyraz jego twarzy, całe moje zdenerwowanie tym, co miałem mu za chwilę powiedzieć, nagle stało się zupełnie nieistotne. On wiedział. Już wiedział. Prawie nie słuchał całej mojej uczonej przemowy na temat najnowszych wyników badań. Gdy skończyłem, zapadła cisza. Spojrzał na mnie pustym wzrokiem i powiedział: “Ja umieram, prawda?”.

To nie było pytanie. Moja odpowiedź była równie nieważna jak wszystko, co mogliśmy mu zaoferować. Ktoś zaczął coś mówić, padło dużo słów, ale ja byłem pewien, że do tego chłopaka dociera niewiele. Był już po drugiej stronie.

Powinniście byli mnie ostrzec…

Rok czy dwa później pracowałem akurat na onkologii i opiekowałem się kilkunastoma pacjentami w naprawdę złym stanie. Zły stan w przypadku nowotworu oznacza naprawdę okropne rzeczy: pod wpływem nacisku nowotworu narządy przestają funkcjonować, ból jest taki, że morfina schodzi jak woda, a w skutkach ubocznych leków, które się stosuje, pojawia się możliwość zgonu.

Do tego właśnie przedsionka piekła trafił pewnego dnia potężnie zbudowany mężczyzna w okolicach czterdziestki, wyglądający jak uosobienie zdrowia i dobrego samopoczucia, no, może trochę blade uosobienie. Nieco wcześniej tego dnia rutynowe badanie krwi ujawniło nadmiar białych ciałek krwi, który mógłby świadczyć o wielu błahych chorobach, jednak w jego przypadku oznaczał coś bardzo poważnego: białaczkę. Naszym zadaniem było utrzymać go przy życiu przez noc, żeby rano mógł rozpocząć chemioterapię.

W nocy poziom tlenu w jego krwi zaczął gwałtownie spadać, opadła mu też lewa powieka i musiałem mu wyjaśnić, że jeżeli nie pozwoli mi wbić tej grubej igły w żyłę udową, może nie doczekać rana. Widziałem, jak się zmienia. Przyszedł jako w pełni samodzielny, dorosły człowiek. Zadawał inteligentne pytania, zanim podpisał zgodę na hospitalizację. Był spokojny, pomocny i zdecydowany się leczyć. Uśmiechał się. Tak było mniej więcej do godziny 16. Gdy zaczęła do niego docierać prawda o jego stanie, najpierw był zszokowany, później zaczął narzekać, a potem, gdy leukocyty zaczęły zatykać naczynka kapilarne w jego mózgu, zrobił się otępiały.

Próbował nie jęczeć, gdy wkłuwałem się do żyły, ale mimo znieczulenia, gdy wciskałem wenflon, krzyczał jak małe dziecko. Po chwili się uspokoił, zaczął coraz mniej mówić, aż w końcu całkiem przestał się odzywać. Przeżył tę noc i później też, ale przez te trzy tygodnie, kiedy się nim opiekowałem, nie uśmiechnął się już ani razu.

Mizerniał w oczach. Każda, najbłahsza nawet infekcja mogła go zabić. Pod koniec trzeciego tygodnia w niczym nie przypominał już tego silnego faceta, który wszedł do mojego gabinetu za pierwszym razem. Wychudzony, ze spierzchniętymi wargami i tym charakterystycznym spojrzeniem; pustym, zaszczutym, to oczywiste, ale jednocześnie pełnym wyrzutu, jakby miał do nas żal o to wszystko, co robimy, żeby go wyleczyć. Powinniśmy go byli ostrzec – zdawały się mówić jego oczy. Powinniśmy mu wcześniej powiedzieć, jak bolesna to będzie terapia.

Ale mogę się tego tylko domyślać, bo w tym czasie nie odzywał się już do nikogo. Nie dlatego, że był aż tak chory. Przynajmniej jeszcze nie wtedy. To, że nie mówił, nie miało nic wspólnego z fizjologią. Myślę, że jego milczenie wynikało ze świadomości, która narastała w nim od tej pierwszej nocy w szpitalu. Świadomości, że to wszystko, co przyjmował dotychczas za pewnik, za zagwarantowane – zdrowie, siłę, swoje życie – wcale nie jest takie pewne, że zawisło na włosku i nawet najdrobniejsze kichnięcie może je zdmuchnąć jak dogasającą świeczkę. Gdy człowiek uświadamia sobie taką rzecz, co tu jeszcze mówić?

Oczy szeroko otwarte

Gdy byłem na czwartym roku medycyny, spędziłem miesiąc na praktyce na oddziale neurologii. Widziałem tam wiele smutnych przypadków: nastolatek, który miał trwający osiem dni atak epilepsji, mężczyzna, który przyszedł na oddział z drżącym kciukiem i wyszedł z rozpoznaniem – stwardnienie rozsiane czy 52-latek, który nie pamiętał nic od wypadku samochodowego w 1964 roku i ciągle pytał, gdzie są jego rodzice.

Najgorsze jednak były te momenty, gdy opiekun kazał nam stwierdzić śmierć mózgową. Często na życzenie rodziny, która próbowała w ten sposób upewnić się i pogodzić z tym, co się stało. Orzeczenie śmierci mózgowej to procedura trudna do przełknięcia dla bliskich pacjenta. Obejmuje bowiem między innymi takie brutalne czynności, jak kręcenie głową pacjenta, szarpanie za rurę intubacyjną czy wlewanie lodowatej wody do ucha. Wszystko po to, by wywołać jakąkolwiek reakcję. Jeśli jej nie ma, mózg prawdopodobnie już nie żyje.

Pamiętam 32-letniego mężczyznę, który został znaleziony nieprzytomny pewnego upalnego, lipcowego popołudnia. Gdy go przywieziono na izbę przyjęć, temperatura jego ciała przekraczała 42 stopnie. Był już u nas 4 dni i wciąż nie reagował na bodźce. To nie był dobry znak. Mój opiekun kazał mi iść do niego, by ocenić, czy nastąpiła już śmierć mózgowa. Pokój był pusty, żadnej rodziny, tylko ja i on, leżący w łóżku z sapiącym rytmicznie respiratorem.

Źrenice pacjenta były nieruchome i ustawione dokładnie na wprost. Wlałem mu zimną wodę do ucha – oczy ani drgnęły. Nie reagował na nic. Zapisałem wyniki, wróciłem do dyżurki i przekazałem raport opiekunowi. Rzucił okiem, wstał i skierował się ku drzwiom. “Chodźmy zobaczyć” – powiedział.

Kiedy dotarliśmy do pokoju, w środku była już rodzina pacjenta. Patrzyli na nas z nadzieją, podczas gdy mój lekarz ponownie wykonywał wszystkie testy. Nawet gdy sprawdzał reakcje na bodźce bólowe, nic nie mówili, nie protestowali. Tylko stali i patrzyli.

Zamarliśmy, gdy pacjent nagle otworzył oczy. Wszyscy, my też. Lekarz odsunął mnie na bok i zapytał: “Widziałeś?”. Jak mogłem nie widzieć. Facet leżał teraz z szeroko otwartymi oczami. Za naszymi plecami rodzina szeptała coś w podnieceniu, coraz głośniej i radośniej.

Uwięziony we własnym ciele

Mam wrażenie, że mój przełożony wstrzymał oddech, zanim zdecydował się odwrócić do chorego. Zaczął się koło niego krzątać, machać mu rękami przed oczami, świecić, dotykać etc. Rodzina tymczasem śmiała się i płakała jednocześnie. W tym podnieceniu nie słyszeli bowiem tego, co dotarło do moich uszu. Usłyszałem, jak neurolog westchnął: “Jezu…” Przywołał mnie wzrokiem, wskazał na twarz pacjenta i zapytał: “Widzisz?”. Oczy poruszały się. Ewidentnie na nas patrzyły. Nasz pacjent leżał tam, żywy, świadomy naszej obecności, prawdopodobnie słysząc też płacz i śmiech ludzi, których kochał.

Jednak żywe były tylko oczy. Jego twarz pozostała całkowicie nieruchoma. Nie wyrażała żadnych uczuć, nie drgnął na niej najmniejszy nawet mięsień. Całe jego ciało było jak kamienna rzeźba z ruchomymi oczami. Spojrzałem na lekarza. Patrzył na chorego z wyrazem osłupienia. “Boże… Jest zamknięty”.

Zamknięty. W żargonie lekarskim “zespół zamknięcia” albo tzw. śpiączka rzekoma oznacza jeden z największych koszmarów, jaki można sobie wyobrazić: najczęściej przyczyną tego horroru jest udar mózgu. Wylew odcina połączenia między mięśniami a mózgiem, pozostawiając jedynie wąziutką ścieżkę do mięśni, które poruszają gałkami ocznymi. Człowiek jest uwięziony w swoim unieruchomionym ciele jak w więzieniu. Żywy, funkcjonujący umysł w grobie martwego ciała.

Gdy nasze oczy się zetknęły, poczułem największą grozę, jaką kiedykolwiek czułem w swoim życiu. Prawdopodobnie był to wynik niespotykanego kontrastu między całkowicie nieruchomą twarzą a żywymi, poruszającymi się w niej oczami.

Musiałem odwrócić wzrok. Słyszałem, jak radosny chór za moimi plecami cichnie i zamienia się w żałobny jęk, w miarę jak docierał do nich sens słów lekarza. Pomyślałem wtedy, że “zamknięcie” to najgorsza rzecz, jaka może się przytrafić człowiekowi.

Właśnie byłeś świadkiem cudu

Następnego dnia, idąc na obchód, już z daleka słyszeliśmy podniecone głosy bliskich nieszczęśnika. Ledwo weszliśmy do pokoju, odsunęli się od łóżka, przy którym została tylko jakaś ubrana na niebiesko kobieta, która ze źle skrywanym napięciem powtarzała: “Właśnie tak! Jeszcze troszeczkę, świetnie!” .

Spojrzeliśmy na dłoń tego biedaka i zobaczyliśmy… że się rusza! Z bliska było widać, że również twarz zaczyna nieśmiało ożywać. Na początek tylko lewa strona drgnęła, unosząc usta w coś w rodzaju nieśmiałego uśmiechu. Udar się cofał. Nasza diagnoza była błędna.

Mój opiekun odzyskał głos dopiero, gdy wyszliśmy na korytarz. “Właśnie byłeś świadkiem cudu – powiedział. – I od dziś aż do końca życia, za każdym razem, gdy będziesz miał do czynienia z beznadziejnym przypadkiem, będzie ci się przypominał ten facet”. Potrząsnął głową. “Niech Bóg ma cię w opiece. I twoich pacjentów”.

Nie musiał mi wyjaśniać, co miał na myśli. Wiedziałem, że chodzi mu o to, że od tej chwili będę już zawsze liczył na cud i że on już nigdy się nie powtórzy.

Miał rację. Żaden cud, lek ani żadne urządzenie medyczne nie jest w stanie zetrzeć tego słowa z tablicy. Ale przez te wszystkie lata, jakie upłynęły od tego dnia, zrozumiałem też, że mój nauczyciel przegapił jedną sprawę. To nie był żaden cud. To była tylko kwestia tzw. timingu. Czyli zgrania w czasie. Nie pomyliliśmy się. Ten pacjent rzeczywiście był zamknięty w swoim ciele, skazany na śmierć, z jedną tylko drogą ucieczki. Tyle że drzwi tej celi jeszcze się wówczas nie zamknęły.

Nie umieraj za życia

Wyposażeni w naszą wiedzę, spotykając się ze śmiercią tak często i nauczywszy się, że najgorsze też się zdarza, założyliśmy, że tak jest i tym razem. A to jeszcze nie był ten moment. Od tego czasu dowiedziałem się od moich pacjentów jednego: że pozwalamy śmierci na więcej, niż zasługuje. Że może nas zabić – to wiadomo, ale potrafi też wyssać z nas życie, zamknąć nam usta, pozbawić nas człowieczeństwa jeszcze za życia.

Lęk przed śmiercią sprawia, że ze wszystkich sił próbujemy ją zignorować, staramy się jej nie zauważać, wyobrażamy sobie, że nas ona nie dotyczy, nawet gdy jest już blisko. Ta usilna nieobecność śmierci w naszym życiu sprawia, że kiedy przychodzi nam spojrzeć jej w twarz – cały świat, wszystko, co wiedzieliśmy, nagle się rozpada, bliskość śmierci paraliżuje nas, chociaż przecież wciąż jeszcze żyjemy. To nie jest dobry sposób na umieranie. Śmierć jest jak cykl Krebsa: istnieje – czy o niej myślimy, czy nie.

Lekcja życia i śmierci

Stojąc w obliczu śmierci, widzisz życie wyraźniej. Codzienna gonitwa nie przesłania Ci już tego, co najważniejsze. Oto, co mieli do powiedzenia na temat życia ludzie, dla których śmierć przestała być bliżej nieokreślonym wydarzeniem z odległej przyszłości.

• Ira Rine, 70 lat, choroba serca: Byłem chyba w każdym miejscu na Ziemi.Podróże naprawdę kształcą. I dlatego warto właśnie na podróże wydawaćpieniądze.

• Alex Betzen, 21 lat, rak jąder: Twoje ciało samo wie, czego potrzebuje. Spróbuj jeść fast foody przez 3 dni z rzędu, a potem wróć do zdrowego żywienia. I co ci lepiej smakuje?

• Nat Posner, 92 lata, choroba serca: Ciesz się swoimi dziećmi. Ojcostwo ma naprawdę mnóstwo zalet. Chociaż bywają też momenty, kiedy potrafi być męczące.

• Bryan Woodward, 37 lat, białaczka: Doceń czas, który możesz spędzić z dziećmi. Dziś żałuję, że nie miałem go dla nich więcej. Przestań planować , co zrobisz z dzieciakami, kiedy już będziesz miał czas i pieniądze, i zrób to teraz.

• Tracy Thompson, 53 lata, stwardnienie zanikowe: Bóg daje mi nadzieję. Może to zabrzmi dziwnie, ale gdy siedzę sam w pokoju i dociera do mnie, że tego nie przeżyję, jest mi łatwiej. Bo wierzę. I nie boję się śmierci.

• Mark Dodson, 44 lata, HIV: Idź do księgarni, znajdź regał z książkami teologicznymi i wybierz sobie jedną. Dowolną. W każdej teologii jest ziarnko prawdy, ale w żadnej nie ma całej prawdy.

• Alan Crooks, 70 lat, rak: Myślę, że Thoreau miał rację, mówiąc, że “jeden świat naraz wystarczy”. Z drugiej strony wiadomo, że wiara pomaga ludziom w chorobie i cierpieniu, więc jeśli ktoś wierzy, to niech się tego trzyma.

• Mark Madden, 39 lat, choroba niedokrwienna serca: Skutki kiepskiej diety zaczynają Cię dopadać po trzydziestce. Jeżeli jadłeś rozsądnie, owoce dobrej diety będziesz zbierał od tej pory do końca życia.

• John Hall, 61 lat, rak żołądka: Zaplanuj emeryturę. Nie w sensie odkładania pieniędzy, ale dosłownie, co będziesz robił każdego dnia, gdy nie będziesz już musiał iść do pracy. Widziałem to u wielu znajomych: umierali zaraz po przejściu na emeryturę, bo po prostu się śmiertelnie nudzili.

• Gary Garnese, 53 lata, rak wątroby: Pieniądze nigdy nie dały mi szczęścia. Można kupić budynek. Ale nie można kupić domu. No i pieniądze nie zapewniają też szacunku.

• Peter Holdens, 36 lat, drugi zawał: Za dużo rzeczy odkładałem na później. Urlop, wyjazd do rodziców, kupno domu… Wydawało mi się, że mam jeszcze nieskończoną ilość czasu. A nie mam. Być może mam go już mało.

• Alan Crooks, 70 lat, rak: Mam wrażenie, że niektórym facetom wierność myli się z posiadaniem. Kobiety nie są niczyją własnością. Jeżeli jakaś wybrała cię, by cię kochać, doceń to i oddaj jej to uczucie.

• David Hewitt, 43 lata, czerniak: Nie będziesz dobrym ojcem, jeśli nie jesteś dobrym mężem. I nie będziesz dobrym mężem, jeśli nie jesteś dobrym ojcem.

• Mark Madden, 39 lat, choroba niedokrwienna serca: Niewierność sprawia, że całe małżeństwo staje się kłamstwem. Pięćdziesiąt lat później będziesz wciąż pamiętał, że zdradziłeś tę drobną staruszkę, która głaszcze cię po pomarszczonej dłoni.

• Alan Crooks, 70 lat, rak: Nigdy się nie dowiesz, o co chodzi w życiu. Bo w życiu nie chodzi o żadną konkretną sprawę. Istotą życia jest zmiana.

• George Regan, 75 lat, rak wątroby: Wcale nie musisz być nieprzyjemny, gdy nie chcesz się na coś lub z czymś zgodzić

Autor: T. E. Holt, M.D.

Źródło: menshealth.pl


Chcesz więcej tego typu artykułów? Wesprzyj niezależne media Jarka Kefira!

Witaj. 🙂 Moja strona utrzymuje się z darowizn czytelników. Walę niepopularną prawdę prosto z mostu, nie pasjonuje mnie „słodkie” oszukiwanie ludzi. Szerzę świadomość i wiedzę na tyle, na ile mogę, i mam nadzieję, że przyniesie to coś dobrego. Nie wprowadzam płatnych treści. Chcę, by moje publikacje były dostępne dla każdego. Jeśli cenisz moją pracę, to możesz wspomóc moje publikacje finansowo. Im większe wsparcie, tym więcej mam czasu na wynajdywanie informacji i opisywanie ich

1️⃣ Przelew na konto o nr: 16 1020 4795 0000 9102 0139 6282

Przelewy z zagranicy:
-Kod BIC (Swift): BPKOPLPW
-IBAN: PL16102047950000910201396282

2️⃣ Przez Pay Pal: https://www.paypal.com/cgi-bin/webscr?cmd=_s-xclick&hosted_button_id=QFQ8UFRVAKUCG

3️⃣ Przez Buy Coffe: https://buycoffee.to/kefir

4️⃣ Przez klucz BTC: bc1qlx8la2wdmfwnsx8kfr27tu43u0ux6fyamhnevm

NIEZWYKŁE PRZESŁANIE DLA UMIERAJĄCYCH…

Przesłanie dla tych, których ziemska wędrówka dobiega końca

Zapraszam Cię do obejrzenia filmu video z przesłaniem dla osób umierających, lub bojących się tego, co nieuchronne:


🍀 Chcę Cię serdecznie zaprosić do wsparcia Kefirowego miejsca dyskusji, świadomości i rozwoju. Twoje wsparcie jest kluczowe dla powstawania nowych, fascynujących artykułów. Aktualnie przeżywam różne wyzwania życiowe – jest ich dość dużo. Twój wkład sprawi, że będę w stanie kontynuować pasję dzielenia się z Wami ciekawą wiedzą. Nie mam dostępu do źródeł utrzymania, jakie mają duże media. Twój wkład pozwoli mi regularnie dostarczać wysokiej jakości treści:

1️⃣ Przelew na konto o nr: 16 1020 4795 0000 9102 0139 6282

Przelewy z zagranicy:
-Kod BIC (Swift): BPKOPLPW
-IBAN: PL16102047950000910201396282

2️⃣ Przez Pay Pal: https://www.paypal.com/cgi-bin/webscr?cmd=_s-xclick&hosted_button_id=QFQ8UFRVAKUCG

3️⃣ Przez Buy Coffe: https://buycoffee.to/kefir

4️⃣ Przez klucz BTC: bc1qlx8la2wdmfwnsx8kfr27tu43u0ux6fyamhnevm

5️⃣ Przez Revolut:
Nr konta: 39291000060000000004742686
IBAN: LT603250012867538063
BIC: REVOLT21